I'm back. Trochę zbiła mnie z tropu pogadanka z właścicielką pewnej firmy kosmetycznej na See Bloggers. Podobno ludzie już nie czytają! Teraz to tylko obrazki albo krótkie filmiki. Serio? Kurde to słabo bo 2 filmy które nagrałam od razu wywaliłam i wykasowałam z kosza, żeby mnie nikt nie szantażował w przyszłości ;). Będę pisała nadal. Zawsze lubiłam być w mniejszości. Najwyżej będą tu zaglądały takie jak ja emerytki co to nie ogarniają "unboxingów" na YT ;). Dzisiaj będzie mega zaległa recenzja serii kosmetyków KOREAN BEAUTY od Biotaniqe.
Ale najpierw w telegraficznym skrócie co działo się w międzyczasie ;). Machnęłam sobie włosy na biało ;) Serio. Pytanie na śniadanie (tutaj link dla tych co wolą filmy) zaproponowało mi zmianę na potrzeby programu a ja weszłam w to z marszu. I co? No cóż, zawsze marzyłam po cichu o takim eksperymencie, więc fajnie, że dostałam się w ręce dobrego fryzjera , który mistrzowsko zadbał o moje cienkie włosy. Naprawdę wielki szacunek bo nadal mam je na głowie i nie są bardziej sianowate niż zwykle. W nowej wersji wytrwałam tylko miesiąc. Może dlatego, że syn przywitał mnie słowami "Mama, teraz widać, że jesteś stara"? A może dlatego, że codziennie kłaniałam się sobie w lustrze nie mogąc przywyknąć do własnego odbicia? A wyglądało to tak :)
Tak, tak wiem, wyglądałam jak prosiaczek, ale pamiętajcie, że TV pogrubia ;) Przynajmniej tak to sobie tłumaczę..... W każdym razie dziś znowu jestem blondynką z odrostem, który mam zamiar hodować do września i będę twarda choćby nie wiem co! Obiecałam kłakom, że będą miały wakacje. No ale do brzegu, bo faktycznie nikt tego nie przeczyta... Seria Korean Beauty od Biotaniqe to dla takich raptusów jak ja prawdziwe wyzwanie. Pięć kosmetyków, które używamy w określonej kolejności, jeden po drugim.... Brzmi przerażająco? No dobra, początkowo też sądziłam, że to nie dla mnie ale postanowiłam zawalczyć z własnym lenistwem.

Odpaliłam kolejny odcinek Grimma na Netflixie i zaczęłam upiększanie. Najpierw Odmładzająca Esencja Nawilżająca. Jak wszystkie pozostałe kosmetyki z serii zapakowana we flakonik z tworzywa zakończony wygodną pompką i kartonik w subtelne "wschodnie" wzorki. Kosmetyk ma biały kolor, lekką konsystencję i ledwo wyczuwalny aromat. Pięknie się rozprowadza i szybko wchłania nie zostawiając filmu na skórze. Po co ja nakładamy? Sens jej stosowania najlepiej wyjaśnia na stronie producenta guru koreańskiego świata beauty – Charlotte Cho: „To jak z gąbką. Jeśli na suchą kapnie woda, wchłania się dużo wolniej i płycej, niż kiedy gąbka jest już wilgotna. Dlatego w pierwszej kolejności skórę trzeba nawodnić.”
Produkt wyczuwalnie napina skórę (nie mylić ze ściąganiem) i można wyczuć przyjemne odświeżenie. Po wklepaniu należy chwilę odczekać i przejść do kroku drugiego. W podobnej buteleczce otrzymujemy kolejny produkt - Serum Liftingujące. Ma bursztynowy kolor, dzięki czemu nie pomylimy go z Esencją, ma też nieco rzadszą formułę. Równie dobrze się rozprowadza i szybko wchłania. Zioła, śluz ślimaka i inne cuda działają jak bomba witaminowa dla zmęczonej skóry. Dzięki wcześniejszemu przygotowaniu podłoża, serum wnika szybko i odczuwalnie odżywia skórę. Wiem, że wiele z was już tutaj by przerwało ale uwierzcie mi warto jeszcze trochę poklepać się po buzi :)
Teraz już górki. Zdejmujemy maskę i po chwili wklepujemy Przeciwzmarszczkowy Krem Rozświetlający. To taki ostateczny cios dla naszych zmarszczek, szarej cery czy wiotczejących policzków. Uzupełnia i wzmacnia wszystko to co wcześniej wtłoczyłyśmy w skórę twarzy, spowalnia procesy starzenia i lekko rozświetla cerę. Jesteśmy gotowe na naszą nową, lepszą twarz :)
A nie, jeszcze zmarchy po oczami! Tutaj na ratunek przybywa mój ulubieniec Ujędrniający Krem pod Oczy w smukłej różowej tubeczce. Ładnie wspomaga walkę z cieniami i opuchlizną. Jednak jeśli to wasz naprawdę duży problem to nie oczekujcie cudów, krem jest tych delikatniejszych. Przy okazji - tubka jest tak miękka, że bez problemu wydusimy go do ostatniej kropelki co jest dla mnie mega ważne (taaak mnie też dopadła obsesja "zero waste").
Muszę przyznać, że codzienny rytuał wszedł mi w krew. To taki mój czas, wybieram chwilę kiedy nikt nie zawraca mi głowy aby w 100% skupić się na sobie. Uwierzcie mi, że to jest bardzo ważne! Kobiety, musimy te kilka chwil sobie dać bo zwariujemy! Dodatkowo wklepywanie takiej ilości kosmetyków jest wspaniałym masażem i dobrze wpływa na ukrwienie skóry. Co jeszcze? Nie zauważyłam żeby skóra się zapychała ale też nie mam z tym jakiegoś wyjątkowego problemu. Czy zauważyłam pozytywne efekty? Na pewno na własnej psychice :) Pięknie się wyciszyłam. Ale skóra też mi podziękowała. Stała się mocno nawilżona (koniec z suchymi skórkami), jakby bardziej mięsista i faktycznie rozświetlona. Nie oczekuję cudów, bo zmarszczki to mi może wypełnić tylko doktorek od medycyny estetycznej ale fajnie jak po kosmetykach wyglądam na wypoczętą i świeżą. Jestem zdecydowanie na TAK a jeśli zastanawiacie się nad jednym czy dwoma kosmetykami to moim faworytem są maski w płachcie i krem po oczy :). No i jak? Dotrwał ktoś do końca? Czy mam nakręcić jednak film? Jakby co to po więcej obrazków wpadajcie na mój IG. (dla leniwych fotki na pasku na dole strony) MIŁYCH WAKACJI!