Lady Wawa

Strony

  • Strona główna
  • Kontakt
  • Uroda
  • Moda
  • Rodzina

11/06/2019

Tołpa - nocny turbo krem antycellulitowy z efektem ultradzwięków. Czy długa nazwa to długi efekt?

Zazwyczaj z sadełkiem i cellulitem zaczynamy walczyć przed wakacjami. Jako, że ja zawsze muszę robić wszystko na opak, to wzięłam się do roboty z końcem lata.... Mój tyłek przerobił już różne wynalazki obiecujące złote góry. Kupowałam kremy, balsamy, peeling od kilku złotych do kilku stówek. Nie oszukujmy się, żadne mazidło nie wyrówna nam tych znienawidzonych nierówności. Od pogodzenia się z tym faktem zacznijmy test tego nocnego turbo - kremu antycellulitowego Tołpa Dermo body, Cellulite. Tak, taką nazwę wymyślił producent :). Na dokładkę, na opakowaniu znalazłam informację o efekcie ultradźwięków.... Pojęcia nie mam co chodzi.


Krem kupujemy w dużym słoiku (250 ml!) z tworzywa (dobra, mało eko ale za to lekkie i nie potłucze nam kafelków w łazience...). Nie wiem po co ale jest on jeszcze zamknięty w tekturowe pudełeczko. Niestety moje uległo zniszczeniu w podróży więc pokażę  Wam je na zdjęciu grupowym skarbów z Meet Beauty 2019. Wykonanie, szata graficzna - wszystko wygląda bardzo profesjonalnie :)


Sam krem ma typowy dla Tołpy ziołowy aromat, bury kolor i konsystencję treściwego kremu nawilżającego. Ładnie się wchłania, daje łatwo wmasować, nie klei się i nie brudzi ciuchów. Zgodnie ze słowami producenta produkt: redukuje cellulit nawet o 2 stopnie zmniejsza obwód uda nawet o 1 cm i  zapobiega nocnemu odkładaniu tłuszczu. Posiada aż 4 skuteczne składniki aktywne: borowina tołpa.®, działający jak ultradźwięki kompleks ekstraktów z żółtego maku, mikroalg i kofeiny z kawowca, masło shea, glicerynę. 


Producent zaleca stosować krem na noc, bo podobno wtedy metabolizm komórkowy jest najintensywniejszy. Tak więc, przed pójściem spać, wmasowywałam wytrwale to turbo cudo w zadek, uda oraz testowo w ramiona. Na ramionach miałam niewielkie zmiany, pomyślałam więc , że pewnie najszybciej zobaczę efekty działania kosmetyku.  Aby wzmocnić wchłanianie składników kilka razy w tygodniu dodatkowo szczotkowałam ciało w miejscach aplikacji. 


No i teraz najważniejsze.... czy to działa? Czy zmniejszyło cellulit? Nie. Nawet ten swieży, niewielki na ramionach jak byl tak nadal jest. Czy zmniejszyły się obwody? Nic a nic... Czy tłuszcz się w nocy odkładał? A cholera go wie, ale jeśli to robił to na pewno cichaczem po nocy, żebym nie widziała. Czy zrobił cokolwiek? TAK! Muszę przyznać, że choć obietnice producenta były zdecydowanie przesadzone (hej, co z tymi ultradźwiękami???) to krem naprawdę poprawia kondycję skóry. Stała sie gładsza (zawsze miałam problem z tym, że na udach i pośladkach skóra była jakby grubsza i bardziej szorstka niż reszta ciała. Teraz jest znacznie delikatniejsza! Stała się miękka, wręcz aksamitna w dotyku.) Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że nigdy dotychczas nie miałam tak miłej w dotyku skóry. Dupcia niemowlaka made in Tołpa :)  


Kosmetyk kosztuje w zależności od źródła od 37 do nawet 50 (??) złotych. Czy warto go kupić? Moim zdaniem tak. Cena jest adekwatna do jakości, ilości w wydajności produktu. Efekt gładkiej, miękkiej skóry jest na tyle widoczny, że rekompensuje brak utraty centymetrów i cellulit :). Myślę, że wrócę do niego pod koniec wiosny, żeby na plaży pokazać ładną, zdrową skórę. Widzę, że w międzyczasie producent zmienił szatę graficzną - co myślicie? Moim zdaniem teraz wygląda jakoś tak mniej profesjonalnie...



Czytaj więcej »
on 11/06/2019 14
Podziel się!
Etykiety:
uroda
Nowsze posty
Starsze posty

9/01/2019

Detox na dobry początek roku, czyli co robi agawa i co to do diabła jest moringa?

Wakacje to taki czas gdy mniej się malujemy, jesteśmy bliżej natury i odpoczywamy. Nie kojarzy się  raczej z detoxem, większym niż zwykle oczyszczaniem czy odbudową. Zależy jednak co w wakacje robimy. Bądźmy uczciwe. Która nas spędza lato na Wyspach Dziewiczych leżąc pod palmą, popijając wodę prosto z kokosa i  smarując ciało jedynie naturalną oliwą? No właśnie. Większość z nas zmienia klimat, często strefę czasową, kąpiemy się w słonym morzu, mulistych jeziorach, biegamy beztrosko  w deszczu, zwiedzamy egzotyczne miasta. I bardzo dobrze! Niestety często odpuszczamy też mycie głowy i spinamy włosy w koczek, do tego te oliwki do ciała, palące słońce no i dieta. Kto nie zjadł w tym roku gofra z górą bitej śmietany z ulicznej budy niech pierwszy rzuci kamień :). Długo można wymieniać urlopowe grzechy i uwierzcie mi, najbardziej ortodoksyjne ekomaniaczki też mają je na sumieniu. Tak więc wrzućcie na luz i zwyczajnie zafundujcie sobie mały detox. Jest sposób aby miło i przyjemnie pozbyć się zarówno pyłu rzymskiej ulicy jak i mułu z mazurskiego jeziora ;) 


Zacznijmy z głową. W sierpniu zaprzyjaźniłam się z linią kosmetyków do włosów YVES ROCHER opartą na fruktanach z agawy oraz wyciągu z moringi. Cóż to takiego? O morindze już trochę wspomniałam na moim IG (serdecznie zapraszam, zawsze odwiedzam komentujących!). Jest to roślina bogata w peptydy wychwytujące większość zanieczyszczeń i ułatwiające ich skuteczne usunięcie. Takie bardzo dzielne drzewko. Z resztą w Indiach, skąd pochodzi od dawna używane jest do oczyszczania wody. Lepszej rekomendacji chyba nie trzeba. Agawę znacie wszyscy, jednak to co robi z nią marka YVES ROCHER warte jest chwili uwagi. Po pierwsze korzystają z prawdziwej Agawy Niebieskiej, która rośnie w Meksyku, po drugie odkryli, że zawiera składnik który daje roślinie mega energię do życia i przełożyli to na linię kosmetyków do włosów. Teraz nasze cebulki dostają konkretnego kopa! Według testów mikrokrążenie poprawia sią w nich nawet dwukrotnie! Co to oznacza? Skóra lepiej odżywiona, cebulki zdrowie i silne, włosy uniesione u nasady (taki trochę efekt uboczny który zauważyłam). Waszych facetów może zainteresować, że właśnie z tej agawy robi się.... Tequillę ;) Na zdrowie!


W mojej łazience pojawiły się 3 produkty. Oczywiście szampon ale do tego też peeling do skóry głowy (uwielbiam wszelkie zdzieraki!) oraz detoksykująca płukanka octowa. Jednym słowem mocne uderzenie. Ja w tym roku nagrzeszyłam bardzo (w tym ufarbowałam się na różowo) więc musiałam mieć solidnych pomocników. Zacznę od podstawy, czyli szamponu. (link) Ma bardzo ładny, delikatny zapach. Pieni się jak trzeba (nie za bardzo) i jest super  delikatny. Co zaobserwowałam? Włosy stały się bardzo miękkie, lekko uniesione, nie puszą się na końcach oraz... mniej się przetłuszczają. Tak, tak mimo wysuszonych włosów, wyhodowałam sobie (celowo) pokaźne odrosty, które niestety w porównaniu z resztą włosa znacznie szybciej się przetłuszczają. Było to moje ogromne zmartwienie. Po 2 dniach byłam przetłuszczona przy głowie, ze sterczącymi, suchymi piórkami na końcach. Szampon YVES ROCHER dał radę. Mogę wyjść do ludzi. Wybaczam nawet plastikową butelkę, ponieważ jest  ona wyprodukowana z plastiku z recyclingu. Zawsze coś !


Drugi,  produkt do peeling do skóry głowy. Istnienie tego kosmetyku odkryłam, wstyd przyznać zaledwie rok  temu. Używam sporo lakieru który osadza się nie tylko na włosach ale i na skórze, dodatkowo czasami lubię przetłuścić włosy ( jak nikt nie patrzy), więc skóra głowy też potrzebowała wsparcia. Dodatkowo zauważyłam że gdy zaczęłam ich używać pojawiło mi się wiele baby hair. Oczyszczanie, poprawa mikrokrążenia i usuwanie naskórka robi swoje! Tak więc i tym razem sięgnęłam po peeling.  Nieśmiało przypomnę, że tutaj mamy fruktany z agawy które dodają naszym cebulkom energii no i cudowną moringę!  Będzie więcej baby hair! Może w końcu dorobię się bujnej czupryny, kto wie? Na razie za wcześnie żeby to  stwierdzić. Peeling działa jak trzeba, bardzo ładnie się wypłukuje (wierzcie mi, nie wszystkie tak mają). Jedyny minus to to, że jeśli dostanie się do oczu - strasznie piecze :(. Nie wiem dlaczego, bo skład ma w 97% naturalny ale niestety trzeba uważać, żeby nie płakać. Zauważyłam, też, że moja przesuszona zabiegami skóra na głowy stała się bardziej elastyczna. Węszę w tym wpływ właśnie tego kosmetyku.
UWAGA WAŻNE: peeling wykonujemy na wilgotne włosy, przed ich umyciem i po masażu skóry zostawiamy chwilkę aby składniki miały czas się wchłonąć. Dopiero wtedy spłukujemy i myjemy. Tak z 1-2 razy w tygodniu :) Tuba jest wygodna i duża, wiec starcza na długo.


No i trzeci wynalazek - detoxująca płukanka octowa z tej samej serii. Niech was ten ocet nie odstraszy - nie będziecie śmierdziały jak słoik z piklami obiecuję!  Płukanka to taka wisienka na torcie. Po pierwsze  używana po myciu dodatkowo oczyszcza włosy (a potrafi usunąć dwa razy więcej zanieczyszczeń niż zwykłe płukanie i usuwa nawet kamień zawarty w wodzie) a po drugie przywraca równowagę skóry głowy i zamyka łuski włosa co daje nam sprężystą, lśniącą czuprynę. To jest produkt, który zdecydowanie najszybciej znika z mojej kosmetyczki. najchętniej polewałabym nim głowę codziennie :). Do tego w 99% zawiera naturalne składniki. WAŻNE - ten produkt spłukujemy, ale pamiętajmy aby pozwolić mu chwilę pobyć na włosach :)


Podsumowując. Nie wierzę w kosmetyki anty-smogowe. Wierzę jednak w naturę i to, że są rośliny i składniki które pozwalają naturze samodzielnie się oczyszczać. Uwielbiam gdy firmy kosmetyczne zamiast tworzyć kolejne związki chemiczne sięgają do tego co daje nam otaczający nas świat. Oczywiście w sposób nieinwazyjny. Nie chodzi o to, żeby wyciąć teraz wszystkie agawy i drzewa tylko aby umiejętnie żonglować zasobami dając też coś od siebie. Dlatego zwracam uwagę co marki robią dla świata. YVES ROCHER na przykład produkuje butelki z recyclingu, prowadzi też projekt  Sadzimy dla Dobra Planety, dzięki któremu zasadzono już 85 milionów drzew w 35 krajach. Ja wiem, że korporacja, że zyski, że to pod publiczkę.... Ale ważne że o tym się mówi, że cokolwiek to daje i że nadal szukają nowych rozwiązań. Dziękuję im za to, bo życie pokazuje jak bardzo niektóre wielkie firmy mają nas w nosie. DLATEGO NAWET  WŁOSY MYJCIE Z GŁOWĄ  :)

UWAGA - tak kosmetyki otrzymałam od marki YVES ROCHER.  Zdecydowałam sie na testy, bo bardzo cenię ich produkty i sama je kupuję. Tym razem również się nie zawiodłam.

Czytaj więcej »
on 9/01/2019 17
Podziel się!
Etykiety:
uroda
Nowsze posty
Starsze posty

7/23/2019

KOREAN BEAUTY OD BIOTANIQE, CZYLI JAK NAUCZYŁAM SIĘ SPĘDZAĆ CZAS SAMA ZE SOBĄ

I'm back. Trochę zbiła mnie z tropu pogadanka z właścicielką pewnej firmy kosmetycznej na See Bloggers. Podobno ludzie już nie czytają! Teraz to tylko obrazki albo krótkie filmiki. Serio? Kurde to słabo bo 2 filmy które nagrałam od razu wywaliłam i wykasowałam z kosza, żeby mnie nikt nie szantażował w przyszłości ;). Będę pisała nadal. Zawsze lubiłam być w mniejszości. Najwyżej będą tu zaglądały takie jak ja emerytki co to nie ogarniają "unboxingów" na YT ;). Dzisiaj będzie mega zaległa recenzja serii kosmetyków KOREAN BEAUTY od Biotaniqe. 


Ale najpierw w telegraficznym skrócie co działo się w międzyczasie ;). Machnęłam sobie włosy na biało ;) Serio. Pytanie na śniadanie (tutaj link dla tych co wolą filmy) zaproponowało mi zmianę na potrzeby programu a ja weszłam w to z marszu. I co? No cóż, zawsze marzyłam po cichu o takim eksperymencie, więc fajnie, że dostałam się w  ręce dobrego fryzjera , który mistrzowsko zadbał o moje cienkie włosy. Naprawdę wielki szacunek bo nadal mam je na głowie i nie są bardziej sianowate niż zwykle. W nowej wersji wytrwałam tylko miesiąc. Może dlatego, że syn przywitał mnie słowami "Mama, teraz widać, że jesteś stara"?  A może dlatego, że codziennie kłaniałam się sobie w lustrze nie mogąc przywyknąć do własnego odbicia? A wyglądało to tak :)



 Tak, tak wiem, wyglądałam jak prosiaczek, ale pamiętajcie, że TV pogrubia ;) Przynajmniej tak to sobie tłumaczę..... W każdym razie dziś znowu jestem blondynką z odrostem, który mam zamiar hodować do września i będę twarda choćby nie wiem co! Obiecałam kłakom, że będą miały wakacje. No ale do brzegu, bo faktycznie nikt tego nie przeczyta...  Seria Korean Beauty od Biotaniqe to dla takich raptusów jak ja prawdziwe wyzwanie. Pięć kosmetyków, które używamy w określonej kolejności, jeden po drugim.... Brzmi przerażająco? No dobra, początkowo też sądziłam, że to nie dla mnie ale postanowiłam zawalczyć z własnym lenistwem.

                           

Odpaliłam kolejny odcinek Grimma na Netflixie i zaczęłam upiększanie. Najpierw Odmładzająca Esencja Nawilżająca. Jak wszystkie pozostałe kosmetyki z serii zapakowana we flakonik z tworzywa zakończony wygodną pompką i kartonik w subtelne "wschodnie" wzorki. Kosmetyk ma biały kolor, lekką konsystencję i ledwo wyczuwalny aromat. Pięknie się rozprowadza i szybko wchłania nie zostawiając filmu na skórze. Po co ja nakładamy? Sens jej stosowania najlepiej wyjaśnia na stronie producenta guru koreańskiego świata beauty – Charlotte Cho: „To jak z gąbką. Jeśli na suchą kapnie woda, wchłania się dużo wolniej i płycej, niż kiedy gąbka jest już wilgotna. Dlatego w pierwszej kolejności skórę trzeba nawodnić.” 

           

Produkt wyczuwalnie napina skórę (nie mylić ze ściąganiem) i można wyczuć przyjemne odświeżenie. Po wklepaniu należy chwilę odczekać i przejść do kroku drugiego. W podobnej buteleczce otrzymujemy kolejny produkt - Serum Liftingujące. Ma bursztynowy kolor, dzięki czemu nie pomylimy go z Esencją, ma też nieco rzadszą formułę. Równie dobrze się rozprowadza i szybko wchłania. Zioła, śluz ślimaka i inne cuda działają jak bomba witaminowa dla zmęczonej skóry. Dzięki wcześniejszemu  przygotowaniu podłoża, serum wnika szybko i odczuwalnie odżywia skórę. Wiem, że wiele z was już tutaj by przerwało ale uwierzcie mi warto jeszcze trochę poklepać się po buzi :)


Krok trzeci to Aktywnie Nawilżająca  Maska na naturalnej tkaninie z bawełny, która nakładamy na całe 15 minut. Można pooglądać sobie film, albo zrelaksować w ciszy (tylko nie zaśnijcie!). Nie spływa z twarzy, płyn się nie leje a pod bawełnianą powłoką skóra się nie kisi jak pod niektórymi maskami z którymi miałam kontakt. Można używać nawet codziennie!


Teraz już górki. Zdejmujemy maskę i po chwili wklepujemy Przeciwzmarszczkowy Krem Rozświetlający. To taki ostateczny cios dla naszych zmarszczek, szarej cery czy wiotczejących policzków. Uzupełnia i wzmacnia wszystko to co wcześniej wtłoczyłyśmy w skórę twarzy, spowalnia procesy starzenia i lekko rozświetla cerę. Jesteśmy gotowe na naszą nową, lepszą twarz :)


A nie, jeszcze zmarchy po oczami!
Tutaj na ratunek przybywa mój ulubieniec Ujędrniający Krem pod Oczy w smukłej różowej tubeczce. Ładnie wspomaga walkę z cieniami i opuchlizną. Jednak jeśli to wasz naprawdę duży problem to nie oczekujcie cudów, krem jest tych delikatniejszych. Przy okazji - tubka jest tak miękka, że bez problemu wydusimy go do ostatniej kropelki co jest dla mnie mega ważne (taaak mnie też dopadła obsesja "zero waste").



Muszę przyznać, że codzienny rytuał wszedł mi w krew. To taki mój czas, wybieram chwilę kiedy nikt nie zawraca mi głowy aby w 100% skupić się na sobie. Uwierzcie mi, że to jest bardzo ważne! Kobiety, musimy te kilka chwil sobie dać bo zwariujemy! Dodatkowo wklepywanie takiej ilości kosmetyków jest wspaniałym masażem i dobrze wpływa na ukrwienie skóry. Co jeszcze? Nie zauważyłam żeby skóra się zapychała ale też nie mam z tym jakiegoś wyjątkowego problemu. Czy zauważyłam pozytywne efekty? Na pewno na własnej psychice :) Pięknie się wyciszyłam. Ale skóra też mi podziękowała. Stała się mocno nawilżona (koniec z suchymi skórkami), jakby bardziej mięsista i faktycznie rozświetlona. Nie oczekuję cudów, bo zmarszczki to mi może wypełnić tylko doktorek od medycyny estetycznej ale fajnie jak po kosmetykach wyglądam na wypoczętą i świeżą. Jestem zdecydowanie na TAK a jeśli zastanawiacie się nad jednym czy dwoma kosmetykami to moim faworytem są maski w płachcie i krem po oczy :). No i jak? Dotrwał ktoś do końca? Czy mam nakręcić jednak film? Jakby co to po więcej obrazków wpadajcie na mój IG. (dla leniwych fotki na pasku na dole strony) MIŁYCH WAKACJI!



Czytaj więcej »
on 7/23/2019 19
Podziel się!
Etykiety:
uroda
Nowsze posty
Starsze posty

3/12/2019

Słowo NIE ma wielką moc. Czyli dlaczego nie musimy pożyczać łopatki.

Codziennie media bombardują nas strasznymi historiami z dziećmi w roli głównej. Kto dzieci ma ten wie, że myślenie o tym jak ustrzec je przed złem tego świata jest znaczącym elementem rodzicielstwa. Niestety - nawet gdy myślimy, że nasza pociecha wie już wszystko... są źli ludzie, którzy wiedzą znacznie więcej. Przerażające, prawda? 



Mój mały kawaler rośnie i ma już ponad 8 lat. Coraz częściej pyta czy może sam iść do kiosku, czy rano do szkoły,  dlatego temat ten spędza mi sen z powiek. Jak mądrze i bez histerii nauczyć dziecko nie ufać zbytnio obcym?? Nie mam pojęcia jak zrobiła to moja mama ale gdy sto lat świetlnych temu (w okolicy 5 klasy podstawówki) pewien obleśny robotnik próbował namówić mnie do wejścia do pustostanu na placu budowy - mimo ogromnej ciekawości uciekłam w te pędy. Nawet się nie bałam - po prostu czułam, że to nie jest właściwe. Kto wie, może ta czujność ustrzegła mnie przed czymś strasznym? Bardzo bym chciała, żeby Franek też nabył taką ostrożność. Tylko jak to zrobić?


Oczywiście zaczęliśmy już jakiś czas temu. Zaczęło się od luźnych rozmów. Niestety dzieciom trudno jest przełożyć uzyskane informacje na konkretne sytuacje. Ma nie iść kiedy ktoś daje cukierki?  Poza tym dzieci są ufne a źli ludzie to świetni aktorzyOk, ale jak będzie chciał pokazać pieska to już pewnie można, prawda?. My wymyśliliśmy sytuacyjne scenki (to znaczy pewnie ktoś to wymyślił przed nami ale taki przyjęliśmy sposób). Franek siedzi np. w wannie a ja zaczynam historyjkę o miłym panu, który zaprasza go żeby zobaczył szczeniaczki. Franek mówi:
- Nieee nie wolno, nigdzie nie pójdę! 
Super, mama dumna..
- Ale wiesz co Franek? Ten Pan ma też najnowsze, prawdziwe statki z Gwiezdnych Wojen! 
No i klapa. Frankowi zapalają się iskierki w oczach i nieśmiało mówi:
- No to na chwilkę bym poszedł... ale tylko na chwilkę!


No i co się stało z moim mądrym dzieckiem? Co to świetnie wie, że z obcymi nigdzie iść nie wolno? Dzieci są ufne, i dobrze. Naszym zadaniem jest nauczyć je czujności nie rujnując jednocześnie ich wiary w otaczający świat. Bo nie chodzi nam o to żeby dziecko na widok każdego obcego uciekało z krzykiem, prawda? Od dawna powtarzam Frankowi, że są na świecie źli ludzie i nic na to nie poradzimy. Że trzeba nauczyć się jak poznać że ktoś nie jest dobrym człowiekiem jednocześnie nie odczuwając lęku przed  całym światem. 
      Podstawą naszych odgrywanych scenek jest to, że jeśli coś jest w tajemnicy przed rodzicami to jest ZŁE. Nie jest to łatwa sprawa, bo trzeba też być prawdziwym przyjacielem swojego dziecka, aby nam naprawdę ufało a nie tylko sprawiało takie wrażenie. 
    Pamiętajmy aby gdy dziecko się do czegoś samo przyznaje - nie reagować złością na przewinienie. Wiem, że to trudne, bo każdego rodzica czasem krew zalewa, ale też konieczne aby dziecko nie zaczęło ukrywać przed nami niewygodnych faktów. Nie tylko tego, że zgubiło znowu  długopis albo dostało uwagę ale też tego ze jakiś człowiek kazał mu coś zrobić. Czasami warto zachować spokój aby nie stracić tej kruchej więzi. Co jeszcze? 
       Zawsze pomagajmy swoim dzieciom gdy o to proszą. No dobra, może jak pięćdziesiąty raz tego samego dnia mamy szukać spineczki dla lalki albo klocka to nie koniecznie :). Ale tak serio - jeśli dziecko będzie wiedziało, że może liczyć na nasze wsparcie....może przyjdzie po pomoc gdy będzie naprawdę potrzebna? 


Nie chronię Franka przed tym co może usłyszeć w wiadomościach. Czasami robię to z wahaniem, bo co jeśli zobaczy pobite małe dziecko albo usłyszy o porwaniu? Czy nie będzie się bał? Czy nie będzie budził się z płaczem? Nie, nie będzie. Bo zaraz za tą informacją idzie rozmowa z nami, rodzicami. O tym co się stało, jak tego uniknąć i zapewnienie o naszej miłości i opiece. Ważne, żeby dzieciak nie został sam z  tym obrazem i  nie przełożył sobie tego w głowie na coś innego, często zupełnie absurdalnego. Bo one to potrafią w stopniu mistrzowskim. I pamiętajcie, że widzą i słyszą znacznie więcej niż nam się wydaje. Szczególnie, jeśli coś mówimy szeptem - usłyszą jak nic! Znacznie lepiej niż to co mówimy podniesionym głosem o sprzątaniu zabawek ;)

A wiecie skąd się też bierze ta umiejętność mówienia NIE w ważnych sytuacjach? Z codziennych pierdoletów. Serio. Z tego, że pozwolimy dziecku nie pożyczyć łopatki w piaskownicy. Głupoty gadam,? No właśnie nie gadam - nie mówię tu o wychowywaniu egoisty ale skoro to jego ukochana łopatka i wielbi ją jak tatuś nowe auto to dlaczego na Boga ma ją dawać w obce łapy obślinionemu Jasiowi z bloku obok??? Tata by dał samochód sąsiadowi dresiarzowi bo tak wypada? Niech pożyczy inną. Albo nawet wcale raz na jakiś czas. A co! Jeśli reszta jest wychowania jest ok  to przez coś takiego nie stworzymy potwora ;). Uczmy się dzielić mądrze a nie za wszelką cenę. Serce mi pęka gdy widzę mamy wyrywające z ręki dziecka klocek bo kolega chce się pobawić. Dziecko płacze, krzyczy, że nie chce a mama swoje. Nie można być takim egoistą, trzeba się dzielić! A gówno prawda! Można! Można kogoś nie lubić, można odmówić, można nie chcieć się z kimś bawić. Jedyne co trzeba to z szacunku do innych umieć zrobić to w sposób elegancki. I to my musimy dzieci tego nauczyć.


Dlaczego to ważne? Bo jeśli zrobimy to rozważnie - wychowamy dzieci asertywne. Takie, które nie pójdą z kimś bo będzie im głupio odmówić. Takie które powiedzą NIE gdy kolega będzie miał głupi pomysł albo poczęstuje dopalaczem. Młodych ludzi którzy ze strachu nie dadzą wejść sobie na głowę w pracy i będą umieli stawiać granice. Kobiety, które postawią się gdy kolega będzie je klepał po tyłku i facetów, którzy zareagują gdy zobaczą takie zachowanie. Naprawdę ta przysłowiowa łopatka może zrobić wiele dobrego. Trochę macie wątpliwości, co? A wiecie dlaczego? Bo wielu z nas wychowano właśnie w poczuciu ze trzeba być miły, nie robić innym przykrości i generalnie płynąć z prądem. Pomyślcie chwilę i sami odpowiedzcie sobie na pytanie - czy dobrze wam z tym? Czy może jednak czasami chwielibyście tupnąć nogą i głośno krzyknąć NIE! Nie umiecie? To przynajmniej dzieciakom dajcie na to szansę!
Czytaj więcej »
on 3/12/2019 37
Podziel się!
Etykiety:
dom i rodzina
Nowsze posty
Starsze posty

2/12/2019

NATURA ESTONICA - natura vs zmarchy. Kto wygrał w I rundzie?

Miało być wcześniej, niestety wykasowałam zdjęcia i musiałam wszystko robić od nowa. Brawo ja! Nadal szukam doskonałego kremu pod oczy. W ramach poszukiwań wpadłam ostatnio do TK Maxx i jak zwykle uwiesiłam się półki z kosmetykami. Ciuchy to akurat mnie tam nie kręcą ale kosmetyki to już inna bajka. Ty, razem, przyznam się bez bicia zasugerowałam się ceną. 12,99  za coś co podobno kosztuje kilkadziesiąt zadziałało mi na wyobraźnię ;) . 


Od razu uspokoję - jest to ściema :( Ten sam krem można kupić na przykład na stronie MEDPAK za ciut ponad 10 złotych. No cóż, mam nauczkę, nie sprawdziłam przed zakupem. Mowa o lifingujacym kremie pod oczy marki  NATURA ESTONICA. 


Tradycyjnie zaczniemy od tego co nam obiecują. Krem wzbogacony w ekstrakty żeńszenia, jagód acai oraz zielonej kawy. Odbudowuje skórę, uelastycznia, odświeża ją, spowalnia proces starzenia się, ujędrnia. Nie zawiera olejów mineralnych, SLS / SLES i parabenów.

Czyli powinien być łagodny  (bo natura) a jednocześnie dać skórze niezłego kopa a może także zadziałać na poprawę krążenia? Życie mnie nauczyło, że niska cena czasami kryje za sobą całkiem dobry kosmetyk, więc z wielką nadzieją przystąpiłam do testowania. Na początek na noc.


Mniej więcej w tym samym czasie zamieniłam mleczko do makijażu. Przez kilka dni czułam przed snem lekkie podrażnienie pod oczami ale zrzucałam to na karb zbyt mocnego pocierania wacikami. Oddałam więc mleczko mamie i wróciłam do żelu myjącego. Jakież było moje zdziwienie, gdy odkryłam, że to uczucie wcale nie minęło! To była wina kremu!


Znacie ten stan gdy zbyt szybko i mocno zmyjecie makijaż oczu i skóra jest lekko podrażniona? Nie jest czerwona ani nic - tylko taki malutki dyskomfort? No to własnie było coś takiego. I nic poza tym. Skóra nie stała się bardziej nawilżona. nie zauważyłam żadnego pozytywnego wpływ na skórę pod oczami. Nic a nic - nawet bezpośrednio po aplikacji (jak widać poniżej).


Beznadzieja i tyle. Przynajmniej dla mnie, ale z tego co widzę inne kosmetyki z tej serii też nie mają porywających opinii. Tak więc drogie moje - wydajcie te 10 - 12 złotych na dobre ciacho i kawę w cukierni i zjedzcie nie martwiąc się o kalorie, ok? Dzisiaj dostałam paczkę od BIOTANIQUE i mam nadzieję na bardziej udany kosmetyczny romans :). Wiosna nadchodzi dużymi krokami i warto zadbać o to co wyłoni się spod czapek i szalików ;).



Czytaj więcej »
on 2/12/2019 35
Podziel się!
Etykiety:
uroda
Nowsze posty
Starsze posty

1/23/2019

ESTEE LAUDER Advanced Night Repair - serum na poranną depresję

Kto zagląda na mojego IG (zapraszam!) ten wie, że ten preparat Estee Lauder to mój ulubieniec. Mowa o Advanced Night Repair - kultowym już serum odmładzającym i odbudowującym skórę twarzy. Producent obiecuje cuda i od razu powiem, że jeśli chodzi o skórę dojrzałą to obietnice spełnia w niemal 100 procentach. Kupujemy go w zgrabnej buteleczce o wybranej pojemności (30/50/75 ml). Polecam polowanie na miniaturki 7/15 ml bo są super wydajne a można taniej przetestować kosmetyk! Płyn w środku jest dość rzadki, ma lekko żółtawy odcień i mocno pachnie ziołami. A jak z działaniem?


Obiecują gładszą i bardziej promienną skórę każdego ranka. To prawda! Już od pierwszego użycia widać, że ze skórą dzieje się coś dobrego. Wstaję jakaś taka bardziej zwarta i gotowa do dalszych zabiegów. Znika to "rozmemłanie" skóry, które sprawia, że czuję się po przebudzeniu stara i brzydka :) Tak więc duży plus za zlikwidowanie porannej depresji ;) 


Podobno radykalnie zmniejsza widoczność wszystkich kluczowych oznak starzenia się skóry. W tym sprawia, że linie i zmarszczki zostają znacząco zmniejszone. No cóż, na pewno poprawia koloryt i napięcie, sprawia, że staje się bardziej świetlista i napięta. Ale umówmy się, że zmarszczek nie wyprasuje. No nie ma siły. Tak więc tutaj obietnica jest moim zdaniem ciut na wyrost. Ale tylko ciut, bo jednak zmiana na plus jest widoczna. 


Posiada ponad 25 przyznanych i oczekujących na przyznanie patentów na świecie. Serum maksymalnie wykorzystuje zdolność skóry do jej odnowy podczas snu dzięki zastosowaniu  wyjątkowej technologii ChronoluxCB™. Wierzę na słowo. Co by tam nie siedziało - ważne, że działa :)


Tak na szybko, to jeszcze: jest naprawdę mega wydajny (wystarczy dosłownie kilka kropel), szybko się wchłania i nie zostawia filmu. Ziołowy zapach nie każdemu przypadnie do gustu. Na przykład mój Łukasz się wścieka, że strasznie mocno pachę kiedy kładę się spać. Jeszcze chłopak pocierpi bo zużyłam dopiero pół buteleczki :). W połączeniu z kremem nawilżającym odbywa istną krucjatę o prawidłowe nawilżenie skóry twarzy. Solo też może być, ale z kremem efekty są bardziej widoczne :)


Reasumując - działanie i wydajność na ogromny plus. Cena - od 319 zł za 30 ml - no niestety dla wielu zaporowa. Ale warto. Szczególnie w pewnym wieku. Wiadomo,ze jeśli macie po 20 lat, to niekoniecznie ;) ale tak ok 30 to naprawdę lepiej nie kupować 5 kremów z niższej półki tylko jeden porządny produkt. Serio - sprawdziłam na sobie. Na promocjach w Rossmannie często bez sensu przetracałam kasę na kremy, które potem oddawałam po rodzinie albo się marnowały. I po co? Lepiej zebrać te "drobne" do kupy i kupić coś co naprawę działa. Ja w każdym razie zużywam kolejne opakowanie i z czystym sumieniem polecam. Tutaj nie płacimy tylko za logo. Tutaj otrzymujemy adekwatną do ceny jakość. Warto śledzić stronę Estee Lauder -pojawiają się tam fajne przeceny np. pakietów świątecznych. Warto też zerkać na Sephorę gdzie akcje promocyjne potrafią znacznie przybliżyć wymarzony cel ;).
Czytaj więcej »
on 1/23/2019 37
Podziel się!
Etykiety:
uroda
Nowsze posty
Starsze posty

1/01/2019

PRX-T33 - nie musisz kąpać sie w mleku by mieć skórę jak księżniczka ;)


Po absolutnie gównianej końcówce roku musiałam odreagować. Furia mną targała tak okrutna, że postanowiłam autobusem pojechać na drugi koniec Warszawy - po to aby oddać się w cudowne ręce pań z Pink Beauty. To była jedyna szansa, żeby zakończyć rok 2018 pozytywnym akcentem!! Czy udało się ukoić nerwy?  Mój wybór padł na nieznany mi jeszcze zabieg PRX-T33. W sumie nie wiem jakim sposobem to cudeńko się do tej pory przede mną uchowało ;). Ale bez spojlerów - najpierw szczegóły.                                  
             

Zaczynamy od kwestii bezpieczeństwa.
Błagam, pamiętajcie aby takie fachowe zabiegi wykonywać w sprawdzonych salonach i koniecznie oddawać się w wykwalifikowane ręce. Ja wiem, że cena czasem kusi i koleżanka namawia - ale nie warto ryzykować własną twarzą. Często pytacie mnie o miejsca w Warszawie. Z czystym sumieniem mogę polecić salon Pink Beauty. Mały, kameralny z niemal domową atmosferą. Ja lubię takie miejsca, bo nie czuję sie popędzana, w korytarzu nie czeka ogonek kolejnych klientek a pani kosmetolog ma czas i ochotę aby odpowiadać na miliony moich pytań. Bo ja strasznie dużo gadam i chcę wszystko wiedzieć. W sumie warto pytać i sprawdzić - nie dość, że zostawiamy tam swoje pieniądze to jeszcze ryzykujemy wyglądem twarzy. Na przykład warto wiedzieć, czy produkt powinien być przechowywany w temperaturze pokojowej czy w lodówce (i czy w związku z tym faktycznie w niej leżał), warto sprawdzić datę ważności i opakowanie (np czy nie jest uszkodzone). Nie wstydźcie się tego! Macie do tego prawo! Tak naprawdę to w salonie panie same powinny podsunąć Wam opakowanie pod nos tuż przed otwarciem ale z doświadczenia wiem, że rzadko tak bywa. Tyle mądrości - czas na relaks.....

       
       
Zabieg PRX-T33 nie jest tylko dla takich starych bab jak ja :) Chociaż przyznać trzeba, że cudownie działa na wiotkość skóry i poprawia jej koloryt. Będzie idealny dla młodych mam (np. na skórę dekoltu i piersi), dla osób które walczyły z trądzikiem a także dla tych których zmorą są rozstępy i przebarwienia. Serio. Taki fajny wynalazek :) A jeśli połączymy go z dodatkowymi zabiegami i maskami to wyjdziemy z salonu niczym księżniczka :). Zabieg rozpoczynamy oczywiście starannym oczyszczeniem skóry. Następnie w twarz (lub np dekolt) wmasowywany jest produkt. Wyciskany jest ze strzykawki, bezpośrednio na skórę - niech Was to nie przestraszy :) Nie jest to nieprzyjemne, choć nacisk na skórę podczas masażu jest wyczuwalny. Preparat PRX-T33 nie wywołuje żadnego dyskomfortu (można odczuwać lekkie mrowienie). Wszystko odbywa się partiami i jest bardzo miłym, relaksującym  doświadczeniem :)

                           

                           

Zabieg nie zakończył się jednak tylko na nałożeniu preparatu (jak to ma miejsce w wielu salonach). Skoro juz mamy tak pięknie przygotowaną skórę to szkoda nie odżywić jej nieco bardziej. Kolejną fazą były ultradźwięki. Moja twarz została potraktowana preparatem przeciwzmarszczkowym i delikatnymi wibracjami. Spokojnie - nie są  wyczuwalne i zabieg jest przyjemnym mizianiem po buzi. Składniki odżywcze bez problemów dostają sie głębiej i szybciej w naszą skórę - warto korzystać z tego dobrodziejstwa także przy innych zabiegach :).

                           


Na koniec (buuuu...) położono mi na twarz maskę głęboko nawilżającą, przykryto kocykiem i pozostawiono własnym, całkiem już pozytywnym myślom.

                           

Pierwszy raz wyszłam po tego typu zabiegu na ulicę wyglądając jak człowiek. Co więcej - nie czułam potrzeby położenia makijażu! Żadnych zaczerwennień, podrażnień. Buzia była napięta, gładka, jasna ale nie blada. Wyglądała...jakby była rozświetlona. To chyba najlepsze określenie. Następnego dnia efekt jeszcze sie pogłębił a skóra bardziej się napieła - efekt utrzymywał się kilka dni. Gorąco polecam całą serię (3-5 zabiegów w odstępie tygodniowym) ponieważ to widocznie utrwala efekt :) Jeśli jednak portfel lub czas Wam na to nie pozwala - koniecznie wypróbujcie choć jeden,  przed wielkim wyjściem, ważną randką, ślubem czy co tam Was czeka :). Nie trzeba się bać, że coś będzie po zabiegu nie tak a efekt naprawdę wart jest odmówienia sobie nowej pary butów lub torebki ;)

                           

W nowym roku postanowiłam zdecydowanie więcej miejsca poświęcić zabiegom, i miejscom ich wykonywania. Pink Beauty jest pierwsze :)Zdradzę gdzie chodzę z uśmiechem na twarzy a jakie miejsca nie spełniły moich oczekiwań. Jakie zabiegi warto wykonać a jakie maja wpływ tylko na nasz portfel. No i wreszcie jak to jest z cenami i na czym można a na czym nie wolno oszczędzać! Szczęśliwego Nowego Roku!
Czytaj więcej »
on 1/01/2019 37
Podziel się!
Etykiety:
uroda
Nowsze posty
Starsze posty
Nowsze posty Starsze posty Strona główna
Subskrybuj: Posty (Atom)

Moje Social Media


O mnie

To ja, Marta. Babeczka 40+, mama Franka i najgorsza pani domu na świecie. Gdy nie zbawiam świata - badam czy kosmetyki spełniają obietnice i jak zabiegi oszukują naturę. Piszę dla przyjemności i aby ułatwić Wam wybór. Fajnie, że jesteście. KONTAKT: ladywawablog@gmail.com

Archive

  • ►  2020 (2)
    • ►  cze 2020 (1)
    • ►  mar 2020 (1)
  • ▼  2019 (7)
    • ▼  lis 2019 (1)
      • Tołpa - nocny turbo krem antycellulitowy z efektem...
    • ►  wrz 2019 (1)
      • Detox na dobry początek roku, czyli co robi agawa ...
    • ►  lip 2019 (1)
      • KOREAN BEAUTY OD BIOTANIQE, CZYLI JAK NAUCZYŁAM SI...
    • ►  mar 2019 (1)
      • Słowo NIE ma wielką moc. Czyli dlaczego nie musimy...
    • ►  lut 2019 (1)
      • NATURA ESTONICA - natura vs zmarchy. Kto wygrał w ...
    • ►  sty 2019 (2)
      • ESTEE LAUDER Advanced Night Repair - serum na por...
      • PRX-T33 - nie musisz kąpać sie w mleku by mieć skó...
  • ►  2018 (11)
    • ►  wrz 2018 (1)
    • ►  sie 2018 (1)
    • ►  lip 2018 (1)
    • ►  cze 2018 (1)
    • ►  maj 2018 (3)
    • ►  kwi 2018 (3)
    • ►  mar 2018 (1)
  • ►  2017 (16)
    • ►  lip 2017 (1)
    • ►  cze 2017 (2)
    • ►  maj 2017 (1)
    • ►  kwi 2017 (3)
    • ►  mar 2017 (3)
    • ►  lut 2017 (2)
    • ►  sty 2017 (4)
  • ►  2016 (17)
    • ►  gru 2016 (2)
    • ►  paź 2016 (1)
    • ►  wrz 2016 (2)
    • ►  sie 2016 (1)
    • ►  lip 2016 (2)
    • ►  cze 2016 (1)
    • ►  maj 2016 (2)
    • ►  kwi 2016 (3)
    • ►  lut 2016 (2)
    • ►  sty 2016 (1)
  • ►  2015 (22)
    • ►  gru 2015 (2)
    • ►  lis 2015 (2)
    • ►  paź 2015 (2)
    • ►  wrz 2015 (3)
    • ►  lip 2015 (2)
    • ►  cze 2015 (1)
    • ►  maj 2015 (2)
    • ►  kwi 2015 (2)
    • ►  mar 2015 (1)
    • ►  lut 2015 (3)
    • ►  sty 2015 (2)
  • ►  2014 (37)
    • ►  gru 2014 (2)
    • ►  paź 2014 (3)
    • ►  sie 2014 (1)
    • ►  lip 2014 (3)
    • ►  cze 2014 (2)
    • ►  maj 2014 (2)
    • ►  kwi 2014 (4)
    • ►  mar 2014 (7)
    • ►  lut 2014 (8)
    • ►  sty 2014 (5)
  • ►  2013 (78)
    • ►  gru 2013 (7)
    • ►  lis 2013 (4)
    • ►  paź 2013 (2)
    • ►  wrz 2013 (2)
    • ►  lip 2013 (5)
    • ►  cze 2013 (5)
    • ►  maj 2013 (2)
    • ►  kwi 2013 (4)
    • ►  mar 2013 (8)
    • ►  lut 2013 (15)
    • ►  sty 2013 (24)
  • ►  2012 (10)
    • ►  gru 2012 (10)

Obserwatorzy

Szukaj na tym blogu

Formularz kontaktowy

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *

Obsługiwane przez usługę Blogger.
Ⓒ 2018 Lady Wawa. Design created with by: Brand & Blogger. All rights reserved.