Lady Wawa

Strony

  • Strona główna
  • Kontakt
  • Uroda
  • Moda
  • Rodzina

7/30/2017

Walczymy z suchą skórą. ATOPIS w natarciu.

Mam problem z suchą skórą (matko, z czym ja nie mam problemu?). Nie jakiś tragiczny ale po kąpieli  na nogach mam często aż biały nalot. Nie wyglądało to fajnie, szczególnie gdy rano, w pospiechu zapomniałam się odpowiednio namaścić. PESEL nie pomaga i z wiekiem jest coraz gorzej. Czasami zwykły balsam lub olejek nie daje już rady. Na kosmetyki kierowane do osób z atopowym zapaleniem skóry trafiłam gdy Franek jako maluszek wyhodował sobie suchą plamę na pośladku, która z nic nie chciała zniknąć. Inwestowałam drogie kremy apteczne i w życiu nie przyszło mi do głowy, że ja też mogłabym ich używać. Szczególnie, że nie należały do tanich. No człowiek głupi jest, a ja to jeszcze blondynka do tego.



Pewnego dnia zespół BLOGrecommend postanowił pokazać mi, jak bardzo byłam w błędzie. W moje ręce trafiły kosmetyki do pielęgnacji skóry suchej, wrażliwej i atopowej marki novaclear z serii ATOPIS. Przyznam, że marki nie znałam, kosmetyków nie widziałam, więc byłam bardzo sceptyczna. Trochę przekonało mnie, to, że produkty obecne są w aptekach, zielarniach, salonach kosmetycznych itd. Ale w sumie  może to być też tylko chwyt marketingowy, prawda?


W moje ręce trafił płyn  do mycia oraz krem nawilżająco- natłuszczający do  twarzy i ciała. Podobno jak coś jest do wszystkiego to jest do niczego. Może i tak, ale nie zawsze!

Zaczęłam od płynu do mycia...i to w dość nietypowych okolicznościach. Skończył mi się żel do demakijażu! Pomyślałam, że skoro jest do tak wrażliwej skóry to chyba nie zrobi mi krzywdy. I miałam rację :) Zmył makijaż, nie szczypał w oczy i pozostawił skórę nie ściągnięta i elastyczną! Po nałożeniu na dłoń nie wyczułam żadnego konkretnego zapachu, żel był przejrzysty, tylko  jak dla mnie ciut-ciut za rzadki.  Dopiero wtedy zerknęłam co obiecuje producent:


SKŁADNIKI GŁÓWNE
Organiczny olej konopny, Ekstrakt z korzenia lukrecji, Gliceryna, Pantenol, Witamina E.

Nie zawiera drażniących substancji chemicznych (formaldehydów, SLS, SLES, silikonów). Nie zawiera substancji zapachowych. Nie zawiera barwników, pH ~ 5,5.

WŁAŚCIWOŚCI: Płyn delikatnie oczyszcza skórę bez naruszania jej naturalnej bariery. Unikalna formuła preparatu, oparta na innowacyjnym połączeniu organicznego oleju konopnego z ekstraktem z korzenia lukrecji, wykazuje wysoką skuteczność w pielęgnacji skóry atopowej, suchej i wrażliwej Organiczny olej konopny odbudowuje warstwę hydrolipidową naskórka zapewniając jednocześnie skuteczne i długotrwałe nawilżenie (Omega 3-6-9). Ekstrakt z korzenia lukrecji łagodzi podrażnienia i eliminuje świąd. Gliceryna działa nawilżająco oraz ułatwia przenikanie składników aktywnych w głąb skóry. Pantenol przyspiesza procesy regeneracji naskórka. Witamina E chroni skórę przed niszczącym działaniem wolnych rodników. Płyn przywraca skórze komfort i ukojenie. Preparat przeznaczony do codziennej pielęgnacji skóry suchej, wrażliwej i atopowej.

DOSTĘPNA POJEMNOŚĆ: 200 ml, 500 ml
CENA: od 13 zł i więcej  w zależności od pojemności)



Po pierwszej próbie, odważniej  umyłam w nim swojego 7-letniego syna. I znowu super - skóra miła w dotyku, sucha plamka na pośladku  wyczuwalna, ale nie szorstka (to duży plus, zwykłe płyny ją wysuszały), żadnych dodatkowych atrakcji w postaci pozostającego zapachu, ściągnięcia skóry lub podrażnienia. Bardzo fajny kosmetyk - idealny i dla dziecka i dla mamy, bez obaw można myć nawet gdy skóra jest lekko podrażniona. Ja na pewno zabiorę go na wyjazd jako  multifunkcyjny produkt do mycia ciała i twarzy (szczególnie swojej!). Zawsze mniej rzeczy w torbie :). Na razie włączyliśmy go do codziennej pielęgnacji i naprawdę jest co lubić. Szczególnie w połączeniu z kremem!


ATOPIS Hydro-Control Cream. PRODUCENT PISZE:  Polecany do codziennej pielęgnacji i ochrony przed nawracającymi objawami nasilonej suchości i szorstkości skóry. Szybko się wchłania, nie pozostawiając na skórze i ubraniach tłustego filmu. Unikalna formuła kremu, oparta na innowacyjnym połączeniu organicznego oleju konopnego z ekstraktem z korzenia lukrecji, wykazuje wysoką skuteczność w pielęgnacji skóry suchej, wrażliwej i atopowej. Krem przywraca skórze naturalną fizjologiczną równowagę oraz optymalne nawilżenie i miękkość. Organiczny olej konopny odbudowuje powłokę hydrolipidową naskórka i uzupełnia uszkodzenia cementu międzykomórkowego zapobiegając transepidermalnej utracie wody (TEWL). Ekstrakt z korzenia lukrecji silnie wiąże wodę w naskórku, łagodzi podrażnienia i eliminuje świąd. Gliceryna nawilża skórę oraz ułatwia przenikanie składników aktywnych w głąb skóry. Alantoina chroni i regeneruje naskórek oraz działa przeciwzapalnie. Krem poprawia natłuszczenie i nawilżenie skóry.

DOSTĘPNA POJEMNOŚĆ: 100 ml, 250 ml
CENA: 18-28 zł w zależności od pojemności


Ten kosmetyk zostawiłam tylko dla mojego Franka i jego tajemniczej plamki - chociaż przyznaję się, że co mi tam na dłoniach pozostaje wcieram w łokcie i kolana. I efekty są. Przede wszystkim skóra jest bardziej elastyczna a efekt przesuszenia w ciągu dnia pojawia się znacznie później (u mnie) a plamka na pośladku Franka stała niemal niewyczuwalna!

 

Jeśli chodzi o moją twarz - to mam jednak większe wymagania (te zmarchy, przebarwienia ...), poza tym nie do końca odpowiada mi jego zapach. Niby go nie ma ale jednak na skórze coś czuję. I to niezbyt ładnego. Nie skreślam przez to kosmetyku, bo z doświadczenia wiem, że naprawdę dobre kosmetyki zazwyczaj nie pachną jak perfumeria :). Ale na twarzy go nie chcę. Poza tym, wyczuwam glicerynę i inne rzeczy mogące zapychać pory. Na ciele mi to nie przeszkadza ale na twarzy już tak. Tak więc tutaj ja pozostanę wierna swoim kremom. Na pocieszenie przyznaję dodatkowe plusy za szybkie wchłanianie i wydajność!


Podsumowując - są to kosmetyki naprawdę przyzwoite a płyn mogę uznać nawet za dobry. Mają rozsądna cenę i mogą przynieść ukojenie osobom z problemami a o mniej zasobnych portfelach. Jeśli macie poważne problemy skórne - łuszczycę lub zaognione atopowe zapalenie skory - warto najpierw zrobić próbę. Czytałam , że np u osoby z łuszczycą podrażnił skórę. Jeśli jednak kłopot jest niewielki lub chodzi tylko o przesuszoną skórę - śmiało można nakładać i cieszyć się efektami.

A tak na marginesie - wiecie, że mam koleżanki, które uważają, że zgłaszanie się do akcji testerskich to wstyd? Że niby pazerność i skąpstwo :). A ja sobie myślę, że trzeba mieć straszne kompleksy żeby tak myśleć ;). Miłych wakacji!


Czytaj więcej »
on 7/30/2017 14
Podziel się!
Etykiety:
uroda
Nowsze posty
Starsze posty

6/24/2017

Tusz Lash Sensational od Maybelline - związek na długo, czy krótki romans?

Mam głęboko osadzone oczy, do tego opadające powieki - zestaw nieszczęść który powoduje, że bez lusterka nie ruszam się z domu. Zwyczaj już koło 12 muszę skontrolować jak bardzo przypominam misia pandę. Było tak przy produktach za kilka stówek i przy tych za kilka złotych. Kiedy na FB przeczytałam marudzenie dziewczyn jak to ciężko zmyć tusz Maybelline, Lash Sensational od razu pomyślałam,że to coś dla mnie. 



Tusz ma tradycyjne opakowanie z tworzywa o nieco eliptycznym kształcie. Ładny design opakowania ale nie zwraca na siebie jakoś mocno uwagi na półce. Producent obiecuje wiele:

Tusz Maybelline, Lash Sensational zwiększa objętość rzęs, definiując każdą rzęsę z osobna i nadając efekt wachlarza, od kącika do kącika. Zaokrąglony kształt szczoteczki o zróżnicowanej strukturze pozwala na dotarcie nawet do najkrótszych rzęs. Lekka formuła tuszu Maybelline Lash Sensational bez sklejania rzęs: mała zawartość wosków, lekka formuła wydobywająca intensywną czerń, lekkość formuły i kształt szczoteczki pozwalają na nakładanie maskary bez tworzenia nieestetycznych grudek.


Ma bardzo ciekawą szczoteczkę, która super pomaga w podwijaniu rzęs podczas malowania. Brawa za aksamitną konsystencję, która faktycznie pokrywa każdy, dosłownie każdy włosek i otula niekruszącą się, elastyczną warstwą.


Nie chciałam tak od razu zdradzać swojego entuzjazmu ale zwyczajnie się nie da! Z czystym sumieniem stwierdzam, że to najlepszy tusz jaki miałam w rękach od lat. Cudownie podkręca, przedłuża i zagęszcza rzęsy. Po całym dniu nie mam pod oczami nawet pyłka - do tego nie rozmazuje się podczas malowania, nie wysycha w butelce i nie podrażnia oczu.... Nie skleja, nie tworzy grudek - ideał! Używam go od ok 2 miesięcy i nadaj jest tak samo fajny jak w dniu zakupu. Do tego kosztuje całkiem niewiele. W dobrej cenie znajdziecie go na przykład w sklepie Ladymakeup.  Chcecie dowodu? Zobaczcie same. Na pierwszym zdjęciu jedno oko umalowane a drugie nie. Na drugim tusz na obu.




I jeszcze zbliżenie o poranku:


Tusz Maybelline, Lash Sensational ma jedną małą wadę - faktycznie nie jest najłatwiejszy w demakijażu. Po prostu nie można go zmywać "na odwal się", tylko starannie i dokładnie. Ja nie spędzam w łazience całych wieczorów i nie wyglądam rano jak panda, czyli się da. Taka wada to nie wada ;) Jestem zakochana i zamierzam kupić kolejne opakowanie !!!! 

I jeszcze w nieco mocniejszej wersji: 

Czytaj więcej »
on 6/24/2017 28
Podziel się!
Etykiety:
uroda
Nowsze posty
Starsze posty

6/04/2017

Wybielamy zęby z magicznym błyszczykiem prosto z dżungli - Bell Magic Jungle White Smile Lip Gloss

Po pierwsze przepraszam za mały bałagan na blogu - zmieniam wygląd, jestem w trakcie tworzenia nowego logo itd. Chwilę to potrwa ale staram się żeby przemykało się w miarę bezboleśnie.
Po drugie  długo mnie nie było. Wróciłam na coś w rodzaju etatu a po kilku latach bycia wolnym strzelcem jest to zmiana dość ciężka do ogarnięcia. Ciągły niedoczas a i wieczorem łózko kusi bardziej niż zwykle.



Ostatnio wszędzie czytam o szminkach zmieniających kolor marki Bell z serii Magic Jungle.
Ze szminkami to mi nie po drodze, za to z Biedronką bardzo. Nie byłabym sobą gdybym nie zahaczyła o regał Bell. Okazało się, że z tej samej serii jest tez bardzo fikuśny błyszczyk. Napisali, że optycznie wybiela zęby - co z automatu uznałam za lanie wody, ale przecież wszystko trzeba sprawdzić na własnej skórze, prawda?




Wydałam jakieś 8,99 i stałam się posiadaczką twardej buteleczki z tworzywa z zakrętką zakończoną lekko elastycznym aplikatorem. Sam kosmetyk jest w mlecznym kolorze, lekko opalizujący, zdecydowanie przeważają w nim tony błękitne.


Muszę przyznać, że jak na kosmetyk za kilka złotych błyszczyk bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Dobrze się nakłada, ładnie ślizga po ustach i daje  wrażenie nawilżenia. Nie klei się - co jest dla mnie bardzo ważne. Przy dłuższym użytkowaniu nie wysusza ust. Nie podkreśla skórek, nie włazi
z zmarszczki na ustach i jest dość długotrwały.


Jednym słowem bardzo przyzwoity, tani kosmetyk do ust. No ale co z tym wybielaniem?
Błyszczyk opalizuje - nałożony na usta daje podobny efekt jak bezbarwne lakiery do paznokci UV.
Niby nic ale ten błękitny połysk sprawia, ze pazurki wydają się bielsze i bardziej zadbane. Najwyraźniej ktoś pomyślał, że podobnie będzie z zębami. Plan był dobry ale coś poszło nie tak. Chyba aby zadziałał musiałabym pomalować nim zęby :). 



Nie będę się jednak czepiała, bo może jakieś całkiem żółte zęby trochę optycznie wybieli a poza tym sam w sobie jest naprawdę fajny i mogę przymknąć oko na brak obiecanego efektu. Usta są miękkie, elastyczne i ładnie się błyszczą. Do tego niska cena. Naprawdę nie mam więcej wymagań. Jeśli jeszcze go trafię (znikają jak ciepłe bułeczki) to kupię go ponownie. Polecam zahaczyć o regał Bell podczas zakupów, warto wypróbować.

Z już niebawem tajemniczy krem na worki pod oczami, zestaw kremów BotoLiftX, 
oraz.... o opadających powiekach po nieudanym zabiegu botoxem :)


Czytaj więcej »
on 6/04/2017 26
Podziel się!
Etykiety:
uroda
Nowsze posty
Starsze posty

5/04/2017

Czy mój cellulit jest tak samo uparty jak ja? Sprawdził to ELANCYL Skin Design.



Raz na jakiś czas, gdy nastaje wiosna budzi się we mnie złudne poczucie, że coś się jeszcze da zrobić z moim ciałem. Z cellulitem walczę od zawsze i doprawdy nie wiem skąd się to myślenie bierze. Nie pomogły diety i ćwiczenia, nie pomogły masaże i drogie kosmetyki. Nie pomogła nawet Endermologia. Tak już mam, hormony buzują  jak szalone a odpoczywać lubią najbardziej na moich udach i pośladkach tworząc tam romantyczny pejzaż górski. Kiedy w moje ręce trafiła butelka ELANCYL Slim Design pomyślałam, że chyba go sprzedam, bo przecież nie ma sensu marnować czasu a stówka piechotą nie chodzi ;). W końcu jednak reklamy zrobiły swoje i uległam pokusie.


A czym kusi producent? 

Elancyl Slim Design krem na cellulit - wyrównuje powierzchnię skóry, zmniejsza nierówności spowodowane cellulitem oraz ujędrnia włókna skóry wzmacniając ich napięcie. efekty działania widoczne już po 7 dniach stosowania.

Pielęgnacja antycellulitowa o 3 wymiarach działania: spalanie, ujędrnianie i drenaż. Intensywne działanie przeciw cellulitowi Kompleks Kofeina 3D działa na 3 główne czynniki powstawania cellulitu, aby znaczenie wygładzić "skórkę pomarańczową". Wyjątkowa konsystencja: pigmenty perłowe, aby zapewnić efekt optycznego wygładzenia skóry, natychmiast po aplikacji.

Nakładać codziennie rano na uda, pośladki i biodra zgodnie z instrukcją dostępną na kartonowym opakowaniu (infografika poniżej). Nie klei się.


Produkt kupujemy w tekturowym pudelku zawierającym wszelkie potrzebne informacje i składy oraz ilustrację ze sposobem nakładania i masażu. Otwieramy pudełko i wtedy wchodzi ona, cała na biało - smukła buteleczka z tworzywa o średniej miękkości i zamknięciem "na klik". 


Nie jest to do końca to co lubię bo:
-  nie wiem ile produktu jest wewnątrz, 
- nie mogę wykorzystać go do końca bo butelka jest długa i ciężko wycisnąć
  (a jak muszę rozcinać opakowanie to się zaczynam czuć mało luksusowo...), 
- w opakowaniach "na klik" szybko odpada klapka zamykająca. 

Wiem, wiem  - marudzę. Szczególnie, że w przypadku ELANCYL Slim Design dwa ostatnie punkty nie miały miejsca!


Produkt ma beżowy kolor, śliczny, świeży zapach, i gęstość taką akurat. Bez problemu wydostaje się z butelki, ładnie rozprowadza (jak dobry krem nawilżający), szybko wchłania a i ma baaaardzo subtelne drobinki, które pięknie rozświetlają skórę. Dla mnie pod tym względem ideał!! Nie lepi się, nie brudzi ubrania. Ja nie wiem skąd oni to wzięli ale to jest naprawdę fajna rzecz!


Codziennie rano myślałam sobie, że chciałabym się nim wysmarować cała - od stóp do głów. Skóra po aplikacji miała ładny kolor a na dokładkę w dotyku stawała się miękka i gładka jak aksamit. Tylko wydawać około 100 zł na balsam do ciała to jednak przesada (a może nie?) więc wróćmy do działania na które najbardziej liczymy ;) Jak się zatem czuje mój stary przyjaciel cellulit?

Nie oszukujmy się - cellulit nie zniknął. Chciałam napisać nawet, że wszystko pięknie ale ten wynalazek nie działa. Dopóki nie zestawiłam ze sobą zdjęć.....


OK - nie udało mi się zrobić fotki pod idealnie tym samym kątem (robiłam sama, telefonem więc miejcie litość) ale myślę, że różnicę widać. Szczególnie w jakości skóry, bo kształt można zwalić na nieco inaczej ustawione ciało, czy środek ciężkości. Ale skóra! Naprawdę jest lepsza! Nie ćwiczyłam, nie pilnowałam diety. I zadziałało! Fanfary! Pierwszy raz w życiu kosmetyk na cellulit COŚ zrobił! Biorąc pod uwagę mój wiek i gospodarkę hormonalną - wielki szacun!

Tak,  kupię wersję na noc, na dzień i jak zrobią to jeszcze na podwieczorek. Kocham ten produkt :). Zdecydowanie polecam. Gdybym miała go 20 lat temu, to wszystkie zdjęcia z wakacji miałabym z gołym tyłkiem!


Jak przeżyłyście promocje w Rossmannie? Ja tym razem byłam baaardzo oszczędna :)



Czytaj więcej »
on 5/04/2017 36
Podziel się!
Etykiety:
uroda
Nowsze posty
Starsze posty

4/19/2017

Od dziś pijemy wino bezkarnie, w ciąży i za kierownicą. Czary-mary, wszystko jest możliwe!

Nie ma to jak światło świec i kieliszek dobrego wina. Cera zaróżowiona, oczy pełne blasku... Co jednak gdy pić nam nie wolno? Po ostatnim poście na FB wiele z Was pytało mnie, co to za butelka? Pomyślałam, że nie będę świnia i podzielę się z Wami dobrą nowiną. Oto BARREL AND DRUMS we własnej osobie!



Gdy byłam w ciąży strasznie brakowało mi...smaku wina! Tak, chociaż praktycznie nie piję alkoholu to w ciąży miałam permanentny smak na czerwone wino. No a wiadomo - nie wolno. Aż 6 lat zajęło mi zorientowanie się, że poza szampanem dla dzieci o smaku gazowanych landrynek i bezalkoholowego piwa istnieje coś jeszcze. Tak! Można kupić bezalkoholowe wino, rum, whisky a nawet vermouth! Wiem, wiem - brzmi absurdalnie. Dlatego musiałam to szybko sprawdzić. Jako, że nie gustuję w innych smakach niż winko, to od niego właśnie zaczęłam moją antypijacką przygodę. Źródłem wszelkiego dobra okazał się sklep MeGusta. 


Miła obsługa, szybka przesyłka i całkiem rozsądne ceny. Pierwszy szok - butelka. Białe wino z gron Chardonnay przyjechało do mnie w butelce z tak piękną etykietą, że aż szkoda było otwierać. Nie jestem jakimś super znawcą win ale gdybym zobaczyła je na półce z pewnością uznałabym, że kosztuje więcej niż ok 30 zł za butelkę. Chodziłam wokoło i się zachwycałam.


Mały minus za braku korka - alkoholowe czy nie, fajnie by było przejść przez całą procedurę otwierania jak przy klasycznym winie. Poza tym po tak gustownej etykiecie odkręcenie zakrętki odebrało butelce sporo elegancji. Kolejne, już miłe zaskoczenie - zapach. Prawdziwe wino! W życiu bym nie zgadła, że nie ma w nim alkoholu. Ładny, subtelny aromat. Tak jak obiecuje producent czuć w nim owocową nutę i świeżość. Moje kubki smakowe oszalały!


Bardzo ważne jest to jak wino powstaje. Nie jest to kompot czy lemoniada owocowa jak wróżyli moi domownicy. I tutaj posłużę się cytatem, żeby nic nie pokiełbasić, bo chemik ze mnie mierny z plusem.:

"... Winifikacja przebiega klasycznie. Winogrona są zbierane, wyciskane i fermentowane, a następnie wino dojrzewa w kadziach stalowych. Alkohol powstały podczas fermentacji jest usuwany w procesie destylacji próżniowej. Metoda ta pozwala rozdzielać substancje podatne na rozkład termiczny. Podgrzanie wina do temperatury wrzenia alkoholu tj. ok 78 ˚C, skutkowało by pozbawieniem go właściwości zapachowych i smakowych. Destylacja próżniowa, dzięki zmniejszeniu ciśnienia zewnętrznego cieczy pozwala na rozkład substancji w dużo niższych temperaturach, co pozwala oddzielić cząstki etanolu bez szkody dla trunku..." 


Wino jest wytrawne, świeże o wyraźnym posmaku owoców tropikalnych i cytrusów. Producent obiecuje długi i orzeźwiający finisz. Naprawdę? Powiem szczerze, że pierwszy łyk nie zrobił na mnie wrażenia. Nie powstrzymało mnie to jednak przed wypiciem połowy butelki podczas jednego "posiedzenia". Teraz mogę uczciwie powiedzieć - to naprawdę fajny trunek! Bardzo zyskuje po kilku chwilach i właśnie ten "finisz" sprawia, że mamy ochotę na więcej.  Mimo, że określone jest jako wino wytrawne - nie ma w sobie tej typowej cierpkości. Jest bardzo, bardzo lekkie i tylko gdzieś tam na końcu języka czuć te cytrusowe nuty.


Myślę, że cudownie będzie pić je schłodzone w letnie upały. Jest idealne do drobiu, owoców morza i ryb. I jest przyjemnością bez konsekwencji - nie ma w nim nawet śladowych ilości alkoholu! Bez obaw mogą się nim raczyć kierowcy, kobiety w ciąży i matki karmiące. Tylko błagam mówcie współbiesiadnikom o co chodzi, żeby nie patrzyli na was jak na patologię ;). Ja w czasie Wielkanocy zaliczyłam kilka świdrujących spojrzeń mojej mamy. No bo kto to widział, żeby dziewczę z dobrego domu z samego rana duszkiem wywaliło prawie całą butelkę wina?



Wiem, że  wiele osób będzie kręciło nosem na taki wynalazek. Trudno. Jednak gdybym te prawie 7 lat temu wiedziała, że coś takiego istnieje niejedna impreza byłaby dla mnie znacznie przyjemniejsza. Poza tym, fajnie jest napić się wina, np. kiedy jesteśmy same w domu z dzieckiem. Nie martwić się że trafimy na żółty pasek TVN jako kolejna nietrzeźwa matka. Takie małe oszustwo, wiadomo,  ale za to jakie przyjemne ;). Jeśli wierzyć psychologom, dzięki efektowi placebo może nawet świat wokoło stanie się nieco bardziej kolorowy?  Jeśli choć trochę zaciekawił Was świat bezalkoholowych alkoholi to zapraszam na stronę MeGusta, założę się że choćby z ciekawości dacie się skusić...


A wy? Macie jakieś doświadczenia z tego typu trunkami?
Czytaj więcej »
on 4/19/2017 45
Podziel się!
Etykiety:
dom i rodzina
Nowsze posty
Starsze posty

4/13/2017

Garnier Fructis lekka Mgiełka Olejkowa - olejowe wyzwolenie, czy lekkie rozczarowanie?

Jak już mion razy mówiłam mam włosy cienkie, suche (od rozjaśniania) i mizerne. Olejki mogę stosować najwyżej na noc bo wyglądam potem jak mokra włoszka po przejściach, polizana na pocieszenie przez krowę ;). Gdy w Rossmannie rzuciła mi się w oczy buteleczka z wyjątkowo lekką mgiełką olejkową od Garnier Fructis, aż mi się oczy zaświeciły. Produkt specjalnie dla mnie! Wyliniałej emerytki ;)


Opakowanie naprawdę urocze - nie wiem dlaczego, ale ten kolor zawsze kojarzy mi się z witaminą C. Tutaj jej nie znajdziemy. Znajdziemy za to aż 3 odżywcze olejki - z mango, moreli i migdała. Samo dobro! A na dokładkę wszystko to w super lekkiej SUCHEJ formule olejku, który nanosimy na włosy w formie leciutkiej, nieobciążającej mgiełki. 
                                                


Już chcecie ją mieć? Nie tak szybko. Sprawdźmy najpierw obietnice producenta i czy nie mija się z prawdą.

Garnier Fructis Oil Repair 3, Mgiełka Olejkowa. Przywróć włosom olśniewającą miękkość i blask! Dogłębna pielęgnacja i intensywne odżywienie suchych, zniszczonych i łamliwych włosów. Mikroskopijne cząsteczki mgiełki z 3 olejków owocowych - mango, moreli i migdałów - sprawią, że włosy staną się miękkie, lśniące, sprężyste i właściwie odżywione. Lekka i sucha formuła mgiełki olejkowej pozwala pielęgnować je na całej długości bez uczucia obciążenia.


A jak jest w praktyce? Po pierwsze cena. Nie jest niska, bo za 150 ml musimy zapłacić od 26 do nawet 34 zł w zależności od miejsca. Za taką cenę oczekujemy że coś wynagrodzi nam drenaż portfela. Tak jak mówiłam, do opakowania nie ma się co przyczepić - ładne, kolorowe, słoneczne, dobrze wykonane. Tyle w temacie. Psikacz jest zabezpieczony korkiem z tworzywa, który ja gubię zazwyczaj po 2-3 dniach. Ale dobrze, że jest nie wypsikamy produktu w torbie w czasie lotu na Kanary (wizualizujemy sobie, wizualizujemy....). Chociaż z drugiej strony to suchy olejek , więc nasze ciuchy nie powinny wyglądać jak po tygodniu pracy w smażalni ;).


No i moim zdaniem na tym plusy produktu się kończą. Po pierwszej aplikacji musiałam uciekać z łazienki bo myślałam że się uduszę! Trudno ocenić jaki do zapach, bo wydostający się z dyfuzora pyło-mgiełko-gaz oblepił mi skutecznie twarz i nozdrza. Podobno owocowy. Wierzę na słowo. Za każdym razem było to samo. Domownicy przeklinali mnie dobre 10 minut po wyjściu z łazienki. W końcu dostałam eksmisję na taras. Może nawet bym to zniosła gdyby nie to, że nie zauważyłam żadnego widocznego działania olejku na moje włosy. Jak było siano tak jest. Po bardzo wnikliwej analizie i obserwacji z lupą stwierdzam, że minimalnie je nabłyszcza i może faktycznie są ciut bardziej miękkie. Nie jest o jednak efekt WOW tylko odrobina litości z mojej strony. Kwestie odżywienia i sprężystości pominę już zupełnym milczeniem. Ja jestem absolutnie na NIE. Czytałam na Wizażu kilka pozytywnych opinii, więc może jest rodzaj włosów którym to cudo na coś pomaga. Na cienkie, suche nie działa. Ale dusi i to naprawdę skutecznie. Można się zemścić na chłopaku lub współlokatorce ;). Żegnamy zatem Panią Olejkową bez żalu :). NIE POLECAM.


A tak z całkiem innej beczki to u mnie same zmiany. Po pierwsze kolejny tatuaż. 


Bardzo specjalny, może kiedyś opowiem Wam jego historię, na razie jeszcze nie jestem na to gotowa. Po drugie, za 2 tygodnie wracam do pracy "dla kogoś". Znowu, może tym razem przetrwam nie tylko jeden projekt i zostanę tam na dłużej? Moje przełożone mają dzieci więc jest szansa, że nie będę wysiadywała idiotycznych "dupogodzin" dla zasady bo nie wypada wychodzić o 17. Trzymajcie kciuki. I po małe trzecie, sprawiłam sobie kultowy już na IG pędzel syrenkę. Nie mogłam się oprzeć!



Gdybym się z Wami już nie widziała na FB .........


Właśnie - dlaczego niektórych z Was nie ma na FB? No dlaczego? Chodźcie! DO MNIE :)
A jeśli chcecie zobaczyć coś więcej niż kosmetyki to zapraszam do mojego życia na IG



Czytaj więcej »
on 4/13/2017 27
Podziel się!
Etykiety:
uroda
Nowsze posty
Starsze posty

4/01/2017

Powrót do natury - czyli wiosenny detox z kawą w tle

No dobra, nie całkiem, bo do naturalnego koloru włosów nie wrócę za nic! Z pierwszymi ciepłymi promieniami słońca nabrałam przemożnej ochoty na wiosenny detox. Na pierwszy ogień poszły przedłużane rzęsy (maaaatko, nie mam oczu!), na drugi akrylowe pazury (dramat w 10 aktach!). Kolejnym etapem było odstawienie słodyczy (z rożnym skutkiem) i różnych dziwnych napojów słodzonych ciepłych i zimnych. Przy tej okazji zaczęłam się zastanawiać nad piciem kawy i jej wpływem na nasze ciało. Dodatkowym impulsem było ogromne uwielbienie mojego 6 letniego syna do tego trunku. Pomijam kwestie porannej pobudki - niektórzy po prostu kochają ten smak. Czy można ją zastąpić czymś co będzie miało dobry wpływ na nasz organizm? Kawa zbożowa! No dobra, dla wytrawnego kawosza nie jest to może super alternatywa, ale dla osób pijących kawę bez pasji i umiejętności rozpoznawania pochodzenia ziaren i sposobu ich palenia - jest to szansa na poprawienie codziennego menu.



Wiecie, że kawa zbożowa trafiła do naszego kraju dopiero w XVIII wieku? Jej pierwszą i największą zaletą jest...brak kofeiny. Dzięki temu mogą się nią delektować ciśnieniowcy, matki karmiące, kobiety w ciąży, dzieci i osoby ze schorzeniami nerek, wątroby i nadkwasotą. Rekomendacja doskonała, ale to nie koniec. Znajdujące się w niej witaminy z grupy B i magnez działają kojąco na układ nerwowy i mają zbawienny wpływ na kondycję skóry i włosów! Do tego, jeśli nie nasypiemy do niej wiadra cukru i nie zalejemy tłustym mlekiem, to jest bardzo nisko kaloryczna! 



Nie bez znaczenia dla naszej urody jest też zawartość polifenoli, cudaków które są naturalnymi przeciwutleniaczami. Czyli, jak każda kobieta wie - opóźniają proces starzenia się! Saaame plusy i jeszcze nie musimy ograniczać się w ilości wypitych filiżanek.  Kawę zbożową kupiłam wszystkim członkom rodziny - teraz wiem, że ciut lepiej dbają o zdrowie a kiedy Franek biegnie do cioci "na kawę" nie muszę martwić się co wyląduje w filiżance. Sama też popadłam w małe uzależnienie. Przyznam, że słodzę kawę zbożową ksylitolem i jest ona dla mnie namiastką słodyczy. Piję ją podczas rodzinnych śniadań, w knajpie a czasami ot tak dla relaksu kiedy nic mnie nie goni.


Pierwszy raz w życiu pomyślałam sobie, ze fajnie by było móc zabrać ciepłą kawę ze sobą. Tak! Wyobraźcie sobie, że jestem chyba jedynym człowiekiem w tym kraju, który nigdy nie miał kubka termicznego. Zatrzymałam się gdzieś w czasie na poziomie tłukących się termosów i gorzkiej herbaty zabieranej na obozy harcerskie. No prawdziwy dinozaur! Kubków jest wiele, ładne i brzydkie, podobno niektóre przeciekają a niektóre nie, trzymają ciepła długo albo wcale..... Pojęcia nie miałam który wybrać. I tutaj los zadecydował za mnie i bardzo dobrze! Dostałam w prezencie mój własny, spersonalizowany kubeczek. Mój i tylko mój! Z moim imieniem! 


Łukasz mi go nie zabiera, w pracy tez nikt się nie połaszczy. Mogę sobie iść z kawką gdzie chcę jak cywilizowany człowiek. Co więcej, przystojny brunet na stacji metra już nie musi głupio pytać jak mam na imię (taaaak w moim wieku też to się zdarza!). Używam go intensywnienie jakiś czas i teraz mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że się polubiliśmy. Jest śliczny ale też całkiem poważny, więc można zabrać do pracy i na konferencje - nie ma wstydu. Nie cieknie ani trochę (sprawdziłam, w mojej przepastnej torbie nic a nic się nie zamoczyło!). Trzyma ciepło aż za dobrze ;) Po 2 godzinach od napełnienia, przekonana, że napój jest już dawno chłodny poparzyłam sobie dzioba! Nadal był gorący! Wygodnie mieści się we wszystkich schowkach, podstawkach i uchwytach.


Na wieczku ma przycisk który bardzo dokładnie blokuje odpływ i uniemożliwia wydostanie się napoju. Działa doskonale, tylko trzeba uważać przy długich paznokciach. O mało nie złamałam szpona kiedy mocno i zdecydowanie kliknęłam w dół. Teraz co prawda już nie mam tego problemu, ale przecież nie każdy na wiosnę pozbywa się paznokci ;). A wiecie co jest najfajniejsze? To nie są gotowe kubki - robią je specjalnie dla nas! W sensie nadruk :) Jeśli rodzice mieli fantazję i nazwali nas Nabuchodonozor  to nie musimy czuć się  wykluczeni. Tez możemy mieć coś z własnym imieniem.


Wejdźcie na stronę mygiftdna i poznajcie moje ostatnie odkrycie. Źródło prezentów na wszelkie okazje. Naprawdę można dostać zawrotów głowy od ilości pomysłów. Gwarantuję, że jak raz zajrzycie, będziecie wracali. U nas w domu jest zwyczaj, że na Wielkanoc zajączek przynosi drobne prezenty. W tym roku wszystkie będą miały imiona obdarowanych :).



Tak sobie myślę. że jeśli  nie przekonałam was do picia kawy zbożowej, 
to wejdźcie na stronę Molinari Private Reserve  i wydajcie 20 dolarów 
na kawę.... o smaku czerwonego wina! Jak szaleć to z fantazją!


(a potem koniecznie opowiedzcie mi jak smakuje)

Czytaj więcej »
on 4/01/2017 49
Podziel się!
Etykiety:
uroda
Nowsze posty
Starsze posty
Nowsze posty Starsze posty Strona główna
Subskrybuj: Posty (Atom)

Moje Social Media


O mnie

To ja, Marta. Babeczka 40+, mama Franka i najgorsza pani domu na świecie. Gdy nie zbawiam świata - badam czy kosmetyki spełniają obietnice i jak zabiegi oszukują naturę. Piszę dla przyjemności i aby ułatwić Wam wybór. Fajnie, że jesteście. KONTAKT: ladywawablog@gmail.com

Archive

  • ►  2020 (2)
    • ►  cze 2020 (1)
    • ►  mar 2020 (1)
  • ►  2019 (7)
    • ►  lis 2019 (1)
    • ►  wrz 2019 (1)
    • ►  lip 2019 (1)
    • ►  mar 2019 (1)
    • ►  lut 2019 (1)
    • ►  sty 2019 (2)
  • ►  2018 (11)
    • ►  wrz 2018 (1)
    • ►  sie 2018 (1)
    • ►  lip 2018 (1)
    • ►  cze 2018 (1)
    • ►  maj 2018 (3)
    • ►  kwi 2018 (3)
    • ►  mar 2018 (1)
  • ▼  2017 (16)
    • ▼  lip 2017 (1)
      • Walczymy z suchą skórą. ATOPIS w natarciu.
    • ►  cze 2017 (2)
      • Tusz Lash Sensational od Maybelline - związek na d...
      • Wybielamy zęby z magicznym błyszczykiem prosto z d...
    • ►  maj 2017 (1)
      • Czy mój cellulit jest tak samo uparty jak ja? Spra...
    • ►  kwi 2017 (3)
      • Od dziś pijemy wino bezkarnie, w ciąży i za kierow...
      • Garnier Fructis lekka Mgiełka Olejkowa - olejowe w...
      • Powrót do natury - czyli wiosenny detox z kawą w tle
    • ►  mar 2017 (3)
    • ►  lut 2017 (2)
    • ►  sty 2017 (4)
  • ►  2016 (17)
    • ►  gru 2016 (2)
    • ►  paź 2016 (1)
    • ►  wrz 2016 (2)
    • ►  sie 2016 (1)
    • ►  lip 2016 (2)
    • ►  cze 2016 (1)
    • ►  maj 2016 (2)
    • ►  kwi 2016 (3)
    • ►  lut 2016 (2)
    • ►  sty 2016 (1)
  • ►  2015 (22)
    • ►  gru 2015 (2)
    • ►  lis 2015 (2)
    • ►  paź 2015 (2)
    • ►  wrz 2015 (3)
    • ►  lip 2015 (2)
    • ►  cze 2015 (1)
    • ►  maj 2015 (2)
    • ►  kwi 2015 (2)
    • ►  mar 2015 (1)
    • ►  lut 2015 (3)
    • ►  sty 2015 (2)
  • ►  2014 (37)
    • ►  gru 2014 (2)
    • ►  paź 2014 (3)
    • ►  sie 2014 (1)
    • ►  lip 2014 (3)
    • ►  cze 2014 (2)
    • ►  maj 2014 (2)
    • ►  kwi 2014 (4)
    • ►  mar 2014 (7)
    • ►  lut 2014 (8)
    • ►  sty 2014 (5)
  • ►  2013 (78)
    • ►  gru 2013 (7)
    • ►  lis 2013 (4)
    • ►  paź 2013 (2)
    • ►  wrz 2013 (2)
    • ►  lip 2013 (5)
    • ►  cze 2013 (5)
    • ►  maj 2013 (2)
    • ►  kwi 2013 (4)
    • ►  mar 2013 (8)
    • ►  lut 2013 (15)
    • ►  sty 2013 (24)
  • ►  2012 (10)
    • ►  gru 2012 (10)

Obserwatorzy

Szukaj na tym blogu

Formularz kontaktowy

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *

Obsługiwane przez usługę Blogger.
Ⓒ 2018 Lady Wawa. Design created with by: Brand & Blogger. All rights reserved.