Lady Wawa

Strony

  • Strona główna
  • Kontakt
  • Uroda
  • Moda
  • Rodzina

12/29/2013

Perfecta i Lirene - dwa peelingi, dwa rożne podejścia do zdzierania skóry :)

Dzisiaj  będzie już całkiem kosmetycznie :). Od jakiegoś czasu mam w swojej łazience dwa peelingi do ciała. Jeden - Perfecta Sugar Baby otrzymałam w ramach akcji marki  na FB (Zostań testerką Perfecty Pin-up) , drugi - Lirene Stop Cellulit wygrałam w konkursie na rossnet.pl.

źródło

Kwestie redukcji cellulitu pozostawię bez komentarza (nie ma takich cudów) a skupię się na komforcie użytkowania i właściwościach wygładzających.

Zacznę od tego, że mam (szczególnie na nogach) skórę raczej grubszą, przesuszoną i wymagającą dość porządnego i zdecydowanego traktowania. Dlatego, być może,  moja ocena będzie odbiegała od odczuć kobietek o delikatnej, dobrze nawodnionej skórze.


Opakowanie. Oba kosmetyki są sprzedawane w tubach z tworzywa o pojemności 200g. Perfecta jest bardziej miękka, elastyczna (wygodniejsza) i ładniejsza graficznie. Jako, że cała tuba jest zadrukowana, nie widać jednak zużycia produktu. Lirene jest sztywna, bardziej toporna, ale dzięki przezroczystości wiemy ile dokładnie zostało nam produktu. W tej konkurencji moim zdaniem wygrywa Perfecta Sugar Baby. Bardzo fajny design opakowania, kolorowy styl retro i motyw pin-up girl połączony z lepszym wykonaniem  bardziej do mnie przemawiają.



Konsystencja i kolor. Oba produktu przypomina konsystencją sorbet owocowy. Perfecta jest rzadsza i ma zdecydowanie mniej atrakcyjny kolor (taka sprana malina). Lirene ma intensywny pomarańczowy odcień i bardziej zwartą formę. Mniej się leje i nie spływa z ciała podczas aplikacji. Tutaj wygrywa Lirene - kolor jeszcze mogłabym wybaczyć, ale zwarta konsystencja lepiej sprawdza się pod prysznicem


Zapach. Perfecta obiecuje na opakowaniu słodki zapach landrynek i waty cukrowej. Nie wiem jakie landrynki jedli twórcy i jaką watę cukrową ale zdecydowanie inną niż ja. Zapach jest - nawet taki w stylu pin-up. Przypomina mi perfumy mojej babci (ładne perfumy, ale staroświeckie). Ciut słodki, ale raczej mdły i nie utrzymuje się długo na skórze. Co ważne - zapach z tubki nieco zmienia się na skórze (jest ładniejszy). Jednak to zupełnie nie mój typ. Lirene ma mocny, orzeźwiający zapach nieco chemicznej pomarańczy. Zdecydowanie bardziej przypadł mi do gustu. Działa na zmysły i pobudza do działania :)


Drobinki i efekt peelingu. Tutaj Lirene bije Perfectę na głowę. Perfecta ma delikatne, maleńkie drobinki, które przypominały mi coś z stylu mąki. Mimo zajadłego wcierania w skórę nie miałam poczucia, że pozbywam się martwego naskórka. Moim zdaniem to dobry produkt do codziennego użytku dla osób z delikatną skórą. Po użyciu nie miałam poczucia wygładzonej skóry. Co innego Lirene - to prawdziwy zdzierak :) Drobinki są dość ostre, dobrze wyczuwalne, naprawdę zdzierają martwy naskórek, pozostawiając skórę gładką i lekko zaróżowioną. Lirene to zdecydowany zwycięzca.


Oba peelingi zawierają algi, L-karnityne i kofeinę, więc ich działanie powinno być zbliżone. Mimo to z tych dwóch produktów zdecydowanie wybieram Lirene. Po użyciu czułam się czysta, "lekka", odświeżona  a ciało miałam gładkie i lekko zaróżowione. Tego oczekuje od peelingu i to otrzymałam.

A Wy? Macie ulubione peelingi do ciała?
 Możecie mi coś polecić - bo jak widać po tubkach zbliżam się do dnia zakupu kolejnego kosmetyku :) Chętnie poznam coś nowego!


Czytaj więcej »
on 12/29/2013 17
Podziel się!
Etykiety:
Facebook, konkurs, Lirene, peeling do ciała, Perfecta, pielęgnacja ciała, pin-up, Rossnet, Sugar Baby, testowanie, uroda
Nowsze posty
Starsze posty

12/28/2013

Tiramisu, choinka i tartinki z łososiem - czyli jak tam święta :)

I znowu będzie kulinarnie! Za wcześnie się ucieszyłam! Franek dzień przed Wigilią dostał gorączki, na dokładkę rozchorowałam się również ja i mój ojciec, a zaraz potem ciotka (mieszka z nami w domu) i teściu. Pogrom! Mimo to święta (u teściów) były udane :) Ostatkiem sił przygotowałam jeszcze dwie rzeczy. 

Tiramisu to inspiracja cudownym blogiem szafatosi.pl. Pomijając fakt, że jestem absolutnie zakochana w stylu, domu, zabawkach i dziecku właścicieli bloga - to na dokładkę to właśnie Ona przekonała mnie że tiramisu to pikuś. No i faktycznie, miała rację! Jeśli mamy w domu serek macsarpone, jajka, cukier puder, kawę, likier Amatetto (lub coś podobnego) i podłużne biszkopty - jesteśmy gotowi do smakowej orgii :)
Po dokładny  przepis odsyłam do mojej inspiratorki, tak całkiem bezinteresownie trochę ją zareklamuję :) KLIK. Polecam gorąco i blog i tiramisu - są wspaniałe! Raz zamiast Amaretto dodałam likier kawowy i też wyszło pyszne!




Drugi przysmak - równie prosty w przygotowaniu, wyszukałam w gazecie "Dobre Rady". Tartinki z łososiem wędzonym. Produkcja jest łatwa. Kupujemy wędzonego łososia w ładnych plastrach (150g) i wykładamy połową dno naczynia ok 10x20 cm. Następnie mieszamy serek kremowy (200 g, np Turek) z łyżką chrzanu i doprawiamy pieprzem. Wszystko ładnie mieszamy i łączymy z ostudzoną żelatyną (2 łyżeczki żelatyny na pół szklanki gorącej wody). Połowę powstałej masy wykładamy na łososia. Następnie przykrywamy plastrami łososia i znowu kładziemy warstwę masy serowej. Można popieprzyć po wierzchu. Na koniec na kładziemy cieniutkie plasterki surowego ogórka i wstawiamy do lodówki! Ja zostawiłam na całą noc. Rano pocięłam nożem na male "koreczki" każdy położyłam na pumperniklu i przyozdobiłam kleksem z...kawioru :) Tak powstała efektowna i smaczna przekąska na świąteczny stół. "poszła" piorunem, więc chyba smakowała :)




Poza tym oczywiście była choinka, Mikołaj i prezenty. Choć nieco po czasie - życzę Wam wszystkim duuuużo szczęścia, radości, miłości, wiernej przyjaźni, zdrowia i worka kasy,  a na dokładkę - cierpliwości do głupich ludzi - bo ich nie brakuje! A od jutra koniec z kulinarnymi inspiracjami, wracam do kosmetyków!  Tym razem na tapecie będą peelingi do ciała :)





Jakie macie plany na Sylwestra? My -  kameralne spotkanie ze znajomymi - robienie hamburgerów, krewetek w bekonie, dobre alkohole i oglądanie filmów, a po północy... pierwszy bieg do domu (ok 8 km) Ciekawe czy damy radę!
Czytaj więcej »
on 12/28/2013 8
Podziel się!
Etykiety:
dom i rodzina
Nowsze posty
Starsze posty

12/21/2013

Maślane ciasteczka z pudełka Małego Księcia i drewniany dinozaur lekiem na anginę

To już chyba tradycja, że Franek w święta dostaje paskudnej anginy. W tym roku i tak los okazał się łaskawy bo gorączka (ponad 40 stopni) dopadła nas aż tydzień przed Wigilią - poprzednie 2 lata pojawiała się dokładnie w noc przed nią. Tak więc w najbardziej pracowitym tygodniu, zostałam całkowicie udupiona w domu z marudzącym, kaszlącym i zasmarkanym 3,5 latkiem i nie miałam czasu na cokolwiek L. Teraz jest już lepiej (co nie oznacza, że spokojniej) ale przynajmniej mogę zebrać myśli. Jak już je zebrałam,  uznałam, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło -  nie miałam czasu łazić po sklepach i wydawać pieniędzy na masę niepotrzebnych rzeczy. Łukasz dostawał listę – jechał i kupował. Prezenty kupione, nawet spakowane, dom nieco przystrojony (brakuje jeszcze choinki!) a pierwsze ciasteczka wyszły z pieca. No właśnie – ciasteczka! Dzisiaj będzie całkiem kulinarnie. A co!  Siedząc kolejny dzień z nudzącym się jak mops Frankiem, wpadłam na pomysł aby wspólnie upiec ciasteczka. Inspiracją było dla mnie małe metalowe pudełeczko wypatrzone podczas zakupów w Carrefourze.


Przyznam, że był to zakup podyktowany tylko i wyłącznie względami estetycznymi. Pudełeczko z prześlicznym i motywami z „Małego Księcia” pełne jest urokliwych kart z przepisami na naprawdę łatwe ciasteczka i kilkoma foremkami do wycinana wypieków. Kosztowało 19,99 zł.
Franek już od kilku dni czekał na obiecane pieczenie i niecierpliwie przebierał nogami. W sobotni poranek posadziłam go na kuchennym blacie i poprosiłam, by wybrał, które ciasteczka będziemy piekli na święta. Po dogłębnej analizie zdjęć na kartach wybór padł na ciasteczka maślane (ufff, całe szczęście to jedne z najprostszych!).



Łączeniem składników i wyrabianiem ciasta zajęłam się sama, ale proces twórczy pozostawiłam (w dużej części) po stronie Franka. Po kilkunastu minutach cała kuchnia była w mące, a my umazani jak nieboskie stworzenia - ale było warto!


W żołnierskich słowach: należy połączyć mąkę (500g), masło (250g) cukier waniliowy (torebkę), skórkę otarta z 1 cytryny i sok z tejże, 200g cukru, oraz 2 jajka i szczyptę cynamonu i porządnie wyrobić. Następnie schować ciasto na ok 30 minut do lodówki. Po wyjęciu rozwałkować i powycinać fantazyjne ciasteczka. Włożyć do piekarnika nagrzanego do około 180 stopni na 10 minut (ja włożyłam na dłużej i patrzyłam czy są wystarczająco zarumienione). I tyle! Ozdabianie (posypka, polewa, cukier) wedle życzenia.







Radości było dużo a Franek puchł z dumy za każdym razem gdy jego dzieło lądowało na blasze. Po kilkunastu minutach w piecu otrzymaliśmy może nie najpiękniejsze, ale za to własnoręcznie zrobione ciasteczka maślane. Po ostygnięciu zostały zamknięte w pudełku i tam doczekają Wigilii, kiedy to pochwalimy się nimi całej rodzinie.



Tak mile rozpoczęty dzień zakończyliśmy sklejaniem drewnianego dinozaura i dalszym brudzeniem się – tym razem farbami! Chrzanić świąteczne porządki – takie bałaganiarskie wspólne chwile są bezcenne. 





Jutro migdałowe ciasteczka w czekoladzie a w poniedziałek tiramisu  i tartinki z łososiem wędzonym i kawiorem. Mniam!

A co poza tym? Oto nasz nowy domownik – słodka myszka  wygrana w konkursie Pracowni Ala ma kota


A jak Wasze przygotowania do świat?
Wszystko zapięte na ostatni guzik,
czy zostawiacie na ostatnia chwilę ?
Czytaj więcej »
on 12/21/2013 9
Podziel się!
Etykiety:
dom i rodzina
Nowsze posty
Starsze posty

12/10/2013

EVELINE Extra Softbio - serum regenerujące do ust. Czy faktycznie regeneruje?

SERUM REGENERUJĄCE DO UST EXTRA SOFT BIO
źródło

Nie byłabym sobą, gdybym przechodząc obok półek z pomadkami w Rossmannie nie wrzuciła jakiejś do koszyka. No bo jej nie znam, no bo tylko ok 7 zł, no bo mi się kończy (kłamstwo, mam całą masę pomadek!). Tym razem padło na serum regenerujące do ust Eveline Extra Softbio w odcieniu Pearl. Na początek kilka słów od producenta:

Innowacyjne połączenie pomadki ochronnej z kojąco - odżywczym serum.
Masło aloesowe i witaminy A i E nawilżają, regenerują i przywracają elastyczność. Dzięki doskonale dobranemu składnikowi - Velvepiderm balsam przynosi natychmiastową ulgę spierzchniętym i popękanym ustom. Masło aloesowe wygładza, regeneruje i nawilża skórę ust. Witamina A i E poprawia elastyczność naskórka, spowalnia starzenie. Velvepiderm błyskawicznie usuwa suchość i szorstkość. SPF 20 zapewnia wysoką ochronę przed szkodliwym wpływem promieniowania słonecznego, a co za tym idzie zapobiega przedwczesnemu starzeniu się skóry ust.

Po 7-dniowej kuracji usta są lepiej nawilżone, odzyskują piękny zdrowy wygląd. 
Regularne stosowanie zarówno latem, jak i zimą gwarantuje optymalny poziom nawilżenia i odżywienia oraz wysoką ochronę przed działaniem czynników atmosferycznych. 






Pomadka ma klasyczną formę szminki w etui z tworzywa. Całość dodatkowo zapakowana jest w kartonik  z masą informacji na temat produktu. Dla mnie ważny był filtr SPF 20.
Pomadka nie ma zapachu - ma za to delikatny odcień różu z perłowym połyskiem. Trochę się bałam efektu "dresiary", ale nie jest źle ;). Usta po aplikacji były mięciutkie i ładnie błyszczały. Nie jest to jednak efekt bardzo długotrwały.


Kosmetyk jest raczej tłusty i miękki (co mnie akurat odpowiada), przez co niestety dość szybko się zużywa. Kolejnym jego minusem jest wyczulany, gorzkawy posmak. Niestety  jest odczuwalny przez cały czas kiedy mamy go na ustach. Kolejny minus to trwałość opakowania z tworzywa - już po 3 dniach pojawiły się na nim małe pęknięcia (a pomadka była przechowywana w łazience). Marne szanse aby dotrwało w całości do końca użytkowania..

A co  obiecywaną regeneracją? No i tutaj producent też się nie popisał. Pomadka owszem, natłuszcza i chroni usta po wyjściu na dwór, jednak nawet po dłuższym uzytkowaniu nie zauważyłam żadnej widocznej poprawy stanu moich warg. Jest to kolejna zwykła pomadka - można sobie kupić, (żeby wypróbować), można nie kupić, (bo nic się nie straci). Nic specjalnego ani wyjątkowego. Ja jednak ze względu na gorzkawy smak i słabe opakowanie - nie polecam!


Znajomi przyjechali własnie z Wietnamu :) I przywieźli nam kilka miejscowych owoców :) Super sprawa! Aż szkoda jeść....


Czytaj więcej »
on 12/10/2013 10
Podziel się!
Etykiety:
uroda
Nowsze posty
Starsze posty

12/08/2013

WELL BEING - koszmarne sole do kąpieli prosto z ROSSMANNA

Jeszcze macie szansę uniknąć mojego błędu. Pod żadnym pozorem nie kupujcie soli do kąpieli WELL BEING zachwalanej w najnowszej gazetce Rossmanna "Skarb". 

" Pachnące i luksusowe sole do kąpieli w postaci pieniących się kul zamienią kąpiel w zabieg domowego SPA. Sprawdzony sposób na relaks w wannie"



Skusiło mnie przesłodkie opakowanie, oraz promocyjna cena (9,99 zł). Oczywiście nie oczekiwałam za 10 zł jakiegoś niesamowitego kosmetycznego szaleństwa, ale wszystko ma swoje granice.


Przede wszystkim sól nie jest w kulach ale w dwóch foliowych torebkach po 100g! Zgodnie z informacją na naklejce - do wanny należy wsypać 30g-50g produktu (a resztę to nie wiem jak przechowywać). Na początek czeka nas szarpanina z torebeczką - radzę od razu uzbroić się w nożyczki. Potem spotykamy się z kupką białej, gruboziarnistej soli, która moim zdaniem nie ma żadnego zapachu. Po wsypaniu do wody (całość saszetki, do bardzo małej wanny!) żaden zapach nadal się nie objawił a woda ciotkę zmętniała. I co? I tyle! Dzięki Bogu sól rozpuściła się całości i nie podrapała mi tyłka - to chyba jej jedyny plus.




Podsumowując - nie jest w kulach, nie musuje, nie pachnie, nie robi nic fajnego ze skórą (całe szczęście również nie wysusza...). Jedyne co ma to bardzo ładne, słodkie opakowanie. Moim zdaniem może służyć najwyżej jako gadżet do ozdoby łazienki (tylko nie wiem po co), bo od kąpieli nie ma jej sensu wsypywać....

Po nieudanej kąpieli moje zmysły pocieszyło ukochane masełko THE BODY SHOP Honeymania :), które serdecznie wszystkim polecam :)


Czytaj więcej »
on 12/08/2013 16
Podziel się!
Etykiety:
Honeymania, kąpiel, masło do ciała, Rossmann, Skarb, sole do kąpieli, The Body Shop, uroda, WELL BEING
Nowsze posty
Starsze posty

12/02/2013

OLEOFARM - 100% MALINY W MALINIE, NA ZIMOWE WIECZORY

źródło

Dzisiaj znowu nie będzie kosmetycznie. Musi upłynąć jeszcze chwila zanim będę gotowa napisać recenzję kolejnych specyfików upiększających :). Dzisiaj będzie naturalnie i owocowo.

Bardzo lubię sok malinowy. Dodaję go litrami do herbaty i uwielbiam z gazowaną wodą mineralną. Niestety, większość dostępnych na rynku specyfików koło soku malinowego najwyżej stała - i to krótko. Zawartość cukru stawia włosy dęba a procent maliny w malinie woła o pomstę do nieba. Jeśli jeszcze jesteście użytkowniczkami popularnych soków Herbapolu, Paoli (o innych nie wspomnę) to polecam przeczytanie składu. Moja teściowa i znajome robią domowy sok malinowy, ale jakoś nie mogę się do niego przekonać. We wszystkich domowych sokach wyczuwam minimalną nutkę fermentacji i bardzo mi to przeszkadza. 


Tydzień temu w moim osiedlowym sklepie trafiłam na sok ze 100% malin, marki OLEOFARM. Jeśli wierzyć producentowi, to jest to czysty, pasteryzowany sok z owocu maliny, bez żadnych dodatków! Za butelkę o pojemności 490 ml zapłaciłam 19,90 zł. więc niemało, ale czego się nie robi dla zdrowia i smacznej herbatki ;). Sama butelka też jest niegłupia - w stylu retro, z ciemnego szkła, prostokątna :) taka trochę "apteczna".

Z etykietki na butelce dowiadujemy się:

Malina zwyczajna (Rubus idaeus L.) jest rośliną uprawianą tradycyjnie w wielu krajach świata. Sok wyciskany bezpośrednio z owoców maliny charakteryzuje się czerwono-purpurowym kolorem i aromatycznym, naturalnie kwaśnym smakiem. Stanowi doskonałe uzupełnienie codziennej diety i może być spożywany przez osoby w każdym wieku, również dzieci. Polecany jest szczególnie w okresie jesienno-zimowym i w okresie przesilenia wiosennego.

Muszę przyznać, że sok jest pyszny! Po sklepowych ulepkach zaskakująca jest jego lekko kwaskowa nuta. Piłam go przez cały dzień z wodą mineralną i aż mi ślinianki wariowały. Doskonale gasi pragnienie, nie "zamula" żołądka i stanowi super dodatek do herbaty. Niech się teściowa obraża, ale będę go kupowała ! Polecam serdecznie jeśli nie macie dostępu do domowego soku a nie chcecie truć się dziwnymi wynalazkami. W planie mam zakup kolejnych wersji smakowych tej marki.

Z innej baczki - ostatnio nie mogłam powstrzymać i kupiłam sobie koszulkę na wyprzedaży w by Insomnia (za całe 34,5 zł!)


Ponieważ wiele z Was pokazuje kalendarze adwentowe...to ja też pokażę ;)
Świat staje na głowie a w moim domu wylądował taki oto komercyjny koszmarek...


Wybaczcie jakość zdjęć ale ostatnio mam małe problemy techniczne :)
Czytaj więcej »
on 12/02/2013 28
Podziel się!
Etykiety:
BYINSOMNIA, KALENDARZ ADWENTOWY, MALINAVITAL, OLEOFARM, SCOOBY DOO, SOK WYCISKANY Z MALIN, SOK Z MALIN, SOKI NATURALNE, uroda
Nowsze posty
Starsze posty
Nowsze posty Starsze posty Strona główna
Subskrybuj: Posty (Atom)

Moje Social Media


O mnie

To ja, Marta. Babeczka 40+, mama Franka i najgorsza pani domu na świecie. Gdy nie zbawiam świata - badam czy kosmetyki spełniają obietnice i jak zabiegi oszukują naturę. Piszę dla przyjemności i aby ułatwić Wam wybór. Fajnie, że jesteście. KONTAKT: ladywawablog@gmail.com

Archive

  • ►  2020 (2)
    • ►  cze 2020 (1)
    • ►  mar 2020 (1)
  • ►  2019 (7)
    • ►  lis 2019 (1)
    • ►  wrz 2019 (1)
    • ►  lip 2019 (1)
    • ►  mar 2019 (1)
    • ►  lut 2019 (1)
    • ►  sty 2019 (2)
  • ►  2018 (11)
    • ►  wrz 2018 (1)
    • ►  sie 2018 (1)
    • ►  lip 2018 (1)
    • ►  cze 2018 (1)
    • ►  maj 2018 (3)
    • ►  kwi 2018 (3)
    • ►  mar 2018 (1)
  • ►  2017 (16)
    • ►  lip 2017 (1)
    • ►  cze 2017 (2)
    • ►  maj 2017 (1)
    • ►  kwi 2017 (3)
    • ►  mar 2017 (3)
    • ►  lut 2017 (2)
    • ►  sty 2017 (4)
  • ►  2016 (17)
    • ►  gru 2016 (2)
    • ►  paź 2016 (1)
    • ►  wrz 2016 (2)
    • ►  sie 2016 (1)
    • ►  lip 2016 (2)
    • ►  cze 2016 (1)
    • ►  maj 2016 (2)
    • ►  kwi 2016 (3)
    • ►  lut 2016 (2)
    • ►  sty 2016 (1)
  • ►  2015 (22)
    • ►  gru 2015 (2)
    • ►  lis 2015 (2)
    • ►  paź 2015 (2)
    • ►  wrz 2015 (3)
    • ►  lip 2015 (2)
    • ►  cze 2015 (1)
    • ►  maj 2015 (2)
    • ►  kwi 2015 (2)
    • ►  mar 2015 (1)
    • ►  lut 2015 (3)
    • ►  sty 2015 (2)
  • ►  2014 (37)
    • ►  gru 2014 (2)
    • ►  paź 2014 (3)
    • ►  sie 2014 (1)
    • ►  lip 2014 (3)
    • ►  cze 2014 (2)
    • ►  maj 2014 (2)
    • ►  kwi 2014 (4)
    • ►  mar 2014 (7)
    • ►  lut 2014 (8)
    • ►  sty 2014 (5)
  • ▼  2013 (78)
    • ▼  gru 2013 (7)
      • Perfecta i Lirene - dwa peelingi, dwa rożne podejś...
      • Tiramisu, choinka i tartinki z łososiem - czyli ja...
      • Maślane ciasteczka z pudełka Małego Księcia i drew...
      • EVELINE Extra Softbio - serum regenerujące do ust....
      • WELL BEING - koszmarne sole do kąpieli prosto z R...
      • OLEOFARM - 100% MALINY W MALINIE, NA ZIMOWE WIEC...
      • Tańcowała igła z nitką - kilka przykładów radosnej...
    • ►  lis 2013 (4)
    • ►  paź 2013 (2)
    • ►  wrz 2013 (2)
    • ►  lip 2013 (5)
    • ►  cze 2013 (5)
    • ►  maj 2013 (2)
    • ►  kwi 2013 (4)
    • ►  mar 2013 (8)
    • ►  lut 2013 (15)
    • ►  sty 2013 (24)
  • ►  2012 (10)
    • ►  gru 2012 (10)

Obserwatorzy

Szukaj na tym blogu

Formularz kontaktowy

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *

Obsługiwane przez usługę Blogger.
Ⓒ 2018 Lady Wawa. Design created with by: Brand & Blogger. All rights reserved.