Na początek uprzedzam - trochę się rozpisałam, ale czułam ogromną potrzebę podzielenia się z Wami moją radością :) Po drugie, zdjęcia nie są super jakości - nie chciałam latać wszędzie z aparatem jak japoński turysta a przygaszone oświetlenie nie było moim sprzymierzeńcem.
Zapraszam do przeczytania relacji z całkowicie fantastycznego
pobytu w Uroczysku Siedmiu Stawów w Goli Dzierżoniowskiej.
 |
w drodze |
 |
pierwsze wrażenie |
 |
prognoza pogody |
W piątek 9 listopada przyjechaliśmy do niewielkiej wsi Gola Dzierżoniowska aby spędzić weekend SPA w Uroczysku Siedmiu Stawów. Pojawiliśmy się w tym uroczym miejscu dzięki marce L’OCCITANE i jej konkursowi na FB. Hotel mieści się w całkowicie odnowionych murach XVI wiecznego zamku i stanowi przepiękne połączenie zabytkowych elementów i nowoczesności w najznakomitszym wydaniu.














Od samego wejścia otula nas rozleniwiająca atmosfera relaksu. Bez względu na to kim jesteśmy i jak zasobny mamy portfel to miejsce potraktuje nas jak domowników. Żadnej wyniosłości, żadnych nadętych „zrobionych” panienek – jak to często bywa w tak luksusowych miejscach. Kilka minut po przyjeździe poznaliśmy właścicieli Uroczyska – przemiłe, pełne ciepła i pasji małżeństwo. Chciałabym aby wszyscy ludzie dysponujący większymi możliwościami finansowymi pozostawali tak normalni, przystępni i otwarci na innych jak ta para. Kiedy powiedziałam, że Franek jest niejadkiem – odbył wycieczkę na spotkanie z szefem kuchni, który osobiście „ustalał” z nim menu na nasz pobyt.
 |
menu dziecięce |
Ponieważ w planie miałam zabiegi SPA w sobotę rano pojawiła się animatorka, która z ogromnym zaangażowaniem zajmowała się naszym synem (a potem jeszcze 2 dziewczynkami) podczas całego pobytu. Dodatkowo dzieciaki mogły skorzystać z wielu gier, placu zabaw przed hotelem lub pooglądać klasyczne polskie bajki (Reksio!). Franek usiłował nauczyć się grać w boule ;) Zero stresów, zero nerwów, dziecko szczęśliwe szalało do upadłego a pół hotelu czuwało nad tym aby rodzice i dzieci czuli się bezpiecznie i komfortowo. Taki standard.



Pokój Junior Suite – marzenie. Dwupoziomowy, z ogromnymi, wygodnymi łóżkami na dole i górze. Nastrojowe oświetlenie, miękka wygładzina i piękny widok z okna dopełniały obrazu hotelu naszych marzeń. Mój Łukasz – osoba baaardzo krytyczna i szukająca dziury w całym prawie piszczał z radości. O kosmetykach L’OCCITANE w łazience, WiFi na całym terenie hotelu, wielkim TV z kablówką, łazience sejfie i bogatym mini barze nawet nie wspomnę. Już przed przyjazdem uprzedziłam obsługę, że będę z dzieckiem. Oczywiście w pokoju czekało na mnie turystyczne łóżeczko a w nim mini pościel hotelowa, kolorowy kocyk, ręcznik z kapturkiem i... maleńki szlafroczek z haftem logo hotelu. Rozczuliło mnie to absolutnie.






Pierwszego wieczora dość nieśmiało porzuciliśmy Franka w kolorowej, pełnej wielkich bloków konstrukcyjnych sali zabaw i udaliśmy się do restauracji. Hotel nastawiony jest na koneserów i osoby lubiące kosztować wielu potraw i różnych smaków. W praktyce oznacza to dość skromne porcje, przy cenach dań pełnowymiarowych. Nie każdy to lubi – ja na przykład zazwyczaj jem jedno danie i nie lubię mieszać smaków. Poza tym, nie oszukujmy się, wolę wydawać pieniądze na przyjemniejsze rzeczy niż sałatka z serkiem kozim w cenie obiadu.
Jedzenie, choć w niewielkich ilościach – to niebo w gębie! Mam w planie zapożyczyć kilka ich pomysłów do naszej kuchni (ciekawe czy się uda). Na pierwszy ogień poszła zupa cebulowa z grzankami i krem z dyni z imbirem, pomarańczą i borowikową pianką. Jeśli chodzi o krem z dyni to śmiało może on konkurować z tym w wykonaniu mojego Łukasza (Łukasz jest absolutnym mistrzem świata w tej dziedzinie). Ponieważ było już późno wieczorem, pozwoliłam sobie jedynie na duet sałat z rostbefem i sosem musztardowo- miodowym. Pycha – szkoda, że tak mało. Franek pogardził świetną kuchnią i pozostał przy racuchach.
Jako, że dziecko umęczone salą zabaw padło dość wcześnie - rodzice mogli oddać się błogiemu lenistwu, leżeniu do góry brzuchem i piciu winka, które przyjechało z nami z Międzylesia (trochę mało ekskluzywnego jak na to miejsce, ale nie czepiajmy się szczegółów).
Rano (tak koło 10….) udaliśmy się na śniadanie. I tu miłe zaskoczenie – po restauracyjnym minimalizmie ani śladu. Śniadanie urozmaicone, pyszne i obfite. Każdy niejadek znajdzie tam coś dla siebie i wyjdzie z pełnym brzuszkiem. Od 11.30 Franka przejęła Pani animatorka, Łukasz poszedł biegać a ja mogłam oddać się pielęgnowaniu swojej urody i walce z upływającym czasem.




W podziemiach obiektu znajduje się nastrojowa i całkiem spora strefa SPA. Wnętrza w dużym stopniu są oryginalnymi murami zamku, co robi niesamowite wrażenie. Jakim cudem osiągnęli przy tym tak ogromny poziom przytulności i ciepła – nie mam pojęcia. Oferta SPA jest średnio rozbudowana i skupiona na zabiegach, które można wykonywać tylko manualnie. Nie znajdziecie tu klasycznych zabiegów kosmetycznych, manicure czy fryzjerskich. Pośród pomieszczeń możemy wybierać pomiędzy tradycyjną sauną suchą i parową (i prawdziwej balii z lodowatą wodą dla ochłody) po przytulne sale zabiegowe, strefę relaksu czy salę VIP, gdzie można wspólnie poddawać się zabiegom i wylegiwać w podświetlanym jacuzzi.

Przychodząc tu mamy gwarancję, że trafiamy w ręce specjalistów. Nie tylko pod względem wykorzystywanych produktów (oczywiście wszelkie możliwe kosmetyki marki L'OCCITANE) ale również pod względem kadry wykonującej zabiegi. Wszyscy są przesympatyczni (w naturalny, niewymuszony sposób) i starannie wykształceni (fizykoterapia, kosmetologii plus liczne szkolenia itd. ). Pierwszy zabieg jakim mnie poddano nosi nazwę Źródło Piękna Angelica i trwa aż 60 minut. Ma za zadanie ukoić i nawodnić skórę oraz przywrócić jej właściwą równowagę. Rozpoczął się od aromatycznej kąpieli stóp połączonej z delikatnym masażem. Wonne olejki pomogły mi w całkowitym rozluźnieniu, kiedy przemiła pani zmywała mi makijaż i rozpoczęła delikatny i niewiarygodnie wręcz przyjemny zabieg… 60 minut absolutnego relaksu, pięknych zapachów, kolejnych maseczek, preparatów i przyjemnego masowania. Dopieszczone odpowiednim balsamem i delikatnym masażem zostały też moje dłonie. Kolejny olejek o orzeźwiającym aromacie pozwolił mi wrócić do rzeczywistości. Pozostał niedosyt – ta godzina stanowczo za szybko minęła! Czy zabieg był skuteczny? Wiadomo, że aby zauważyć efekty należy robić zabiegi w seriach. Mogę jednak czystym sumieniem potwierdzić, że już po jednym moja skóra była odprężona, odświeżona i nabrała blasku. Mały szczegół – po zdjęciu ochronnej siateczki na włosy moja fryzura wyglądała bez zarzutu! Nie mam pojęcia jak ta pani to zrobiła, bo zazwyczaj wyglądam potem jakby mnie krowa chlasnęła językiem…. Chociaż należę do kobiet, które nie wychodzą z domu bez makijażu – do końca dnia (z uroczystą kolacją włącznie) chodziłam całkowicie nieumalowana! Serio, zero pudru, fluidu – NIC! Czułam się dobrze we własnej skórze. Ta sztuka nie udała się jeszcze żadnej kosmetyczce czy dermatologowi na mojej drodze! Na koniec spędziłam klika miłych chwil wylegując się na leżance w strefie relaksu z filiżanką herbaty owocowej w dłoni.








Pomiędzy zabiegami ponownie odwiedziłam restaurację – tym razem, aby poznać na własnych kubkach smakowych wizję uroczystej kolacji dla dwojga, autorstwa szefa kuchni Uroczyska.
Zaczęliśmy od małej przystawki na bazie buraczków, następnie przeszliśmy jak burza przed zupę – krem z białych warzyw z grzankami, aby zatrzymać się na dłużej przy puszystej i lekkiej jak pianka soli po parysku, podanej z omletem i sosem borowikowym. Talerz przyozdobiono jadalną orchideą z Tajlandii – faktycznie była jadalna i nawet smaczna ;). Na koniec uraczono nas przepyszną Panna Cottą, w której wyczułam z przyjemnością startą prawdziwą laskę wanilii. Czyste kulinarne szaleństwo.



Wieczorem, koło 20 wróciłam do jaskini kobiecych radości poddać się zabiegowi na ciało. Nazwa nawiązuje do moich ulubionych kosmetyków marki L'OCCITANE - „Harmonia Werbeny”. I w tym przypadku moja przygoda rozpoczęła się od aromatycznego masażu i kąpieli stóp. „Harmonia Werbeny” to zabieg autorski - masaż manualny z wykorzystaniem … bambusowych pałeczek. Przy akompaniamencie aromatycznych olejków przesympatyczny pan masażysta wykurzył ze mnie stresy i napięcia ostatnich kilku lat. Wielka szkoda, że zabieg trwał „tylko” godzinę! Zapach werbeny pozostał ze mną do rana ;).. A tak na marginesie w grudniowym ELLE znajdziecie go na stronie 198 wśród 10 najlepszych masaży!

W dniu wyjazdu dzięki animatorkom, które zajęły się Frankiem mogliśmy spokojnie zjeść kolejne fantastyczne śniadanie i bez pospiechu spakować nasz dobytek. Naprawdę przykro było wyjeżdżać i kilka razy mocno się wahaliśmy czy nie przedłużyć pobytu o choć jeden dzień. Niestety obowiązki wzywały nieubłaganie a i nadwyrężony naszymi wojażami portfel prosił o litość.

Uroczysko Siedmiu Stawów to miejsce do którego na pewno jeszcze kiedyś wrócę. Choć dla wielu koszt pobytu, czy zabiegów może wydawać się odstraszający (niestety ceny są wysokie) – to naprawdę relaks w tym miejscu wart jest wyrzeczeń! Niebawem zostanie otwarty spory basen kryty i strefa fitness, tak więc nawet nie korzystając z dość kosztownych pakietów SPA będzie tu można spędzić wyjątkowy weekend z ukochaną osobą, który będziecie wspominać miesiącami ;). I żeby było jasne – nikt z marki L'OCCITANE ani Uroczyska Siedmiu Stawów nie miał i nie ma pojęcia, że prowadzę blog! Ta lukrowana laurka to absolutnie szczery i wyraz mojego zachwytu nad tym miejscem, atmosferą, architekturą, wystrojem i przede wszystkim wspaniałymi ludźmi których tam poznałam. Może to i dobrze, że Gola Dzierżoniowska jest tak daleko Warszawy, bo mój budżet z pewnością by tego łatwo nie zniósł….Bliżej Warszawy można odwiedzić Siedlisko Morena lub Sielankę...ale to zupełnie co innego.

Jeśli chcecie poznać to miejsce lepiej i zobaczyć masę pięknych zdjęć hotelu i okolicy - zapraszam na ich
stronę oraz profil na
FB.
A na fali zachwytu jadę jutro zakupić szampon do włosów L'OCCITANE (moja ukochana werbena…) i niebawem Wam o nim opowiem nieco więcej . Po wykorzystaniu hotelowej buteleczki śmiertelnie się w nim zakochałam…Ale odżywczy krem po oczy z masłem Shea nadal uważam za słaby !!!
(RECENZJA)